Pokazywanie postów oznaczonych etykietą queen. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą queen. Pokaż wszystkie posty

piątek, 27 grudnia 2013

Niewiarygodne Przygody Żaby w Roku 2013




Jeśli miałabym do czegoś przyrównać ten rok, to do wyprucia gołą ręką serca i zepchnięcia do lodowatej wody - i w następnej kolejności do fabuluśnego wypłynięcia w rytmie Feels Like Heaven i dostania się do seksownej trąby powietrznej.



Ale pani terapeutka byłaby ze mnie dumna, zrobiłam niezłe postępy. Nawet jeśli wciąż potrafię wywrócić się na płaskiej powierzchni, rzucać sucharami pozbawiającymi przytomności i zasnąć na kanapie, robię to w lepszym stylu. 

Dedykuję pasek wszystkim moim krewnym-i-znajomym-Królika, z którymi spędziłam ten czas - bez ich wsparcia i obecności pewnie nie przydreptałabym do punktu, w którym teraz jestem. Mam nadzieję że odwdzięczyłam Wam się tym samym (albo będę miała ku temu sposobność). Buziaczki.

A teraz, skoro święta się skończyły i nowy rok nadchodzi, trzeba nam baunsować:


 Szczęśliwego nowego!

niedziela, 6 stycznia 2013

Hot Space


Wstawiłam tę grafikę (z Wiki, żeby nie było) tak chamsko, że każdy grafik by mnie zamordował łyżką, gdyby zobaczył jak to robię - ale nie zobaczył, więc ok.

W sumie nie dziwię się, dlaczego ludzie nienawidzą Hot Space, po kunsztownych brzmieniach Bohemian Rhapsody albo Somebody to Love wypuszczenie z nagła płyty, przy której dało się tańczyć na dyskotece, rzeczywiście mogło u niektórych wywołać agresję. Już starsza o dwa lata The Game szła powoli w tę stronę - wystarczy posłuchać pulsującego, funkowego Another One Bites The Dust - ale eskalacji tłustych bitów nikt się nie spodziewał.
Z bezpiecznego oddalenia ponad 30 lat mogę się tylko domyślać, jak bardzo drastyczne dla ortodoksyjnych fanów było użycie syntezatorów po 10 latach*. Roger i Brian nie byli zbyt zachwyceni tym, w jaką stronę zmierza ich muzyka, ale John i Freddie wręcz przeciwnie - John, autor Another One..., zawsze miał ciągutki funkowo-soulowe, a Fred wtedy szlajał się po monachijskich klubach gejowskich i obtańcowywał facetów w rytmach disco. Wtedy też właśnie radykalnie zmienił wizerunek, bo ściął włosy i zapuścił słynny wąs - samo to było trudne do zaakceptowania, fani wpadli w katatonię widząc, że ich ukochany androgyniczny arlekin zaczyna przypominać meksykańskiego machista, i na koncertach rzucali na scenę żyletki i maszynki do golenia.

Do dzisiaj recenzenci i fani jęczą, że wtedy zespół zagubił swoją tożsamość, że czerpiąc z głównego nurtu, zawsze robił to po swojemu, a tymczasem Hot Space to bezmyślne naśladowanie ówczesnych trendów. Dla mnie krążek jest równie kłinowy jak A Night at the Opera, kłinowy, bo tak jak każda ich płyta jest efektem nieustannych zmian i poszukiwań, wywołuje zaskoczenie i nie pozwala na szufladkowanie. Zresztą, z recenzentami i prasą oni nigdy nie byli w dobrych stosunkach, na początku lat siedemdziesiątych określano ich jako podróbę Led Zeppelin, a Queen i Queen ll nazywane były kubłem moczu. Nie dogodzisz. 

* Przy nagrywaniu pierwszej płyty jakiś śmieszek wlazł do reżyserki i zachwycił się syntezatorami, których tam nie było. Zespół i producent, oburzeni, że ktoś ich kunsztowne harmonie wyzwał od syntezatorów, przez 10 lat umieszczali na tyłach płyt ...and nobody played synthesizers.

I na koniec - trochę baunsu!