czwartek, 25 grudnia 2014

Zdrowych wesołych


Wesołych, mlekiem i miodem płynących, rodzinnych, leniwych, podnoszących na duchu Świąt bez obrzucania się talerzami i umęczonego karpia na stole!

Wydostałam się spod kartonów i jest to oficjalnie pierwszy kumiks urodzony w nowym mieszkaniu. To znaczy i tak za pół roku znowu się przeprowadzam i znowu przywalą mnie kartony, ale póki co wpadam w błogostan, bo tu jest cicho, zielono, ptaszki śpiewają, nie ma dresów i nie przyjeżdża policja raz na miesiąc. Jak się mieszkało w bloku z płyty na granicy z dzielnicą robotniczą, to się teraz wszystko wydaje takie piękne.

Dla niewtajemniczonych - Vincent alias Wincenty* i Wiktoria to dwoje bejów, których wymyśliłam jeszcze w czasach liceum. Wicek to wampir urodzony gdzieś w 1853 roku, który nie ogarnia rzeczywistości, a człowiek Wikta to prawie 30-letni żydowski leming. W wydaniu świątecznym te dwa miśki wystąpiły też tu: [klik]Ich literackie odpowiedniki, nie ukrywajmy, trącają trochę opkowymi postaciami**, ale jak ostatnio przeczytałam tę moją 200-stronicową epopeję, to uśmiechnęłam się bardziej z rozczulenia niż zażenowania (choć i to się zdarzyło). Mam ambicję trochę ich podrasować i potuptać w stronę realizmu magicznego lub recepcji romantyzmu, ale póki co niech kiblują w komiksach.

* Bo umówmy się, wsadzenie w postgalicyjskie lasy faceta imieniem Vincent trochę trąca. Aczkolwiek tak dostał na chrzcie, bo jego stary był Szwabem.
** Analiza strukturalistyczna dzieła literackiego oraz zwyczajna miłość własna nie pozwalają mi stwierdzić, że jest to na poziomie przeciętnego internetowego opcia. Albo książki Ja, diablica, która jest oficjalnie najgorszą przeczytaną przeze mnie pozycją. Grey to przy tym pikuś, crois-moi.


W sercu mam jeszcze wiele niewypowiedzianych słów, ale właśnie jedzenie mnie woła. I jeszcze raz Wesułych Świunt, a na zakończenie zajawka cuda, które ostatnio znalazł Humbaczek.

poniedziałek, 10 listopada 2014

Zmasowany Atak Badziewnych Wymówek


Dobra, niech pierwszy rzuci kamieniem i tak dalej: każdy w swoim życiu przynajmniej raz wymówił się chorą babcią, bólem głowy, czesaniem kozy czy po prostu tym, że nie może. Niektórzy też rzeczywiście w danym momencie tygodnia, miesiąca lub życia nie mają czasu. I musiałabym też rzucić kamieniem w samą siebie - co prawda postanowiłam sobie niedawno być Bardziej Szlachetną i pracować nad swoim charakterem, ale jestem takim derpem, że czasami moje koleje losu naprawdę brzmią jak kretyńska wymówka. 

Jednak ostatnio nasłuchałam się aż za dużo takich uroczych męskich wymówek - czy to od znajomych, czy to na uszy własne. Tekstów tak grubymi nićmi szytych i tak bezczelnych, że aż dziw, że delikwent nie ma odwagi powiedzieć szczerze, co ma na myśli. Nie mówię, że kobiety w ogóle nie stosują tej taktyki, obawiam się jednak, że nie wykazują aż takiej fantazji. Wiem, że czasem brak odwagi powiedzieć coś wprost, ale... eee, nie, nie o to chodzi.

Wszystkie betony prawdziwe jak amen w pacierzu, smuteg & dokąd zmierzasz, świecie *smutna melodia na skrzypce*.

środa, 8 października 2014

Na fali


(Wierzcie lub nie, ale mój brat miał wielki wkład w ten komiks.)

Nie wiem, o co chodzi, ale w tym roku co chwilę jestem bombardowana (głównie przez fejsa) informacjami o tym, że ktoś właśnie się zaręczył, ożenił albo spodziewa się potomka - czy to moi znajomi, czy znajomi znajomych, bardzo odlegli krewni-i-znajomi-Królika, a nawet przypadkowi ludzie w autobusie. Coś się nieśmiało zaczęło w zeszłym roku, ale to właśnie w 2014 fenomen ten przyjął rozmiary iście gargantuiczne i taki wesoły marynarzyk jak ja przestał już dawno ogarniać. Wydaje mi się po prostu, że sędziwy wiek 24 lat jest czasem, gdy większość moich bardziej rozgarniętych rówieśników kończy studia i kontynuuje dalsze układania sobie życia. (Wybacz mi ojcze, ale nie znoszę tego zwrotu.)

W tak zwanym międzyczasie szperałam po różnych dziwnych forach i tam to dopiero się przeraziłam. Nad większością wypowiedzi tamże krąży niczym widmo komunizmu nieubłagany imperatyw: po przekroczeniu pewnego wieku kobieta MUSI wyjść za mąż. Założenie to nie opierało się bynajmniej na szczerym pragnieniu trzymania ręki tego jednego mężczyzny, póki ręka ta nie pomarszczy się i nie zeschnie - nie, tylko na samej chęci bycia czyjąś żoną, bo głównym elementem tych dyskusji były porady, jak nakłonić (sic!) partnera do małżeństwa. Nawet jeśli on kategorycznie tego nie chce albo ewidentnie swojej partnerki nie szanuje, co same zainteresowane szczerze czasem przyznawały.

Wydawało mi się, że wyszliśmy już z XIX wieku i małżeństwo już niekoniecznie jest najgodziwszą drogą kobiecego rozwoju, a brak mężczyzny w życiu nie jest równoznaczny z hańbą, wyrośnięciem haczykowatego nosa oraz finalnym rozjechaniem przez omnibus. Jednocześnie nie chcę fetyszyzować stanu wolnego i dorabiać jakiejś szczególnej ideologii do bycia singlem. Oba stany są czymś, co po prostu zdarza się w życiu, albo po naszej myśli, albo wbrew naszej woli, cóż.

Tylko jakoś przeraża mnie myśl takiego imperatywu zamążpójścia, który mógłby mnie kiedyś dopaść tylko dlatego, że jako jedyna z otoczenia zostałabym niezamężna, że jestem już w takim a takim wieku, że pewnie wybrzydzam, że pewnie coś ze mną nie tak - albo jeszcze gorzej, myśleć o ślubie z kimś, co do kogo nie jestem przekonana, sądząc, że lepsze to niż samotność; i mało byłoby w tych rozważaniach kogoś, z kim mogłabym rzeczywiście pragnąć się pobrać.
Młoda jestem, mam jeszcze trochę czasu na idealizm.

Gadałam o tym wszystkim ze znajomą i jej komentarz był taki.




P.S. Wyrażenie 'wyjść za mąż' znaczy tyle, co 'iść za mężem' i chodzi o to, że kobita miała niegdyś zostawić wszystko i wejść za tym mężem do nowej rodziny. Etymologia jest fajna, nagle się dowiadujesz, że mężczyzna jest rodzaju żeńskiego - ta mężczyzna, czyli zbiorowisko mężów - a kobieta to ta, co robi przy chlewie. 
P.S.2 Gdyby ktoś był ciekaw, dlaczego Żabci jest Koci, dlaczego zbieram wszystko z ziemi i co robię w czwartkowe popołudnia, to popłynęłam z dziwnym prądem i założyłam sobie aska. Linkacz na samej górze.

poniedziałek, 22 września 2014

Durne sprawy, odc. 1


Uch, trochę mnie nie było. Gdzie te czasy (tzn. zeszły rok), gdy kręciłam komiksy średnio co dwa tygodnie? Muszę się zmobilizować, bo mi smutno bez rysowania tych moich fasolowatych awatarów.

A przez 2 miesiące w moim bajorku się zadziało:

1. Najsampierw pragnę podziękować tym, którzy pod ostatnim postem zamieścili tytuły książek z dobrymi seksami i miłoździą. Dziękuję, przywróciliście mi spokój ducha, a moje libido jest już po udanej rehabilitacji.

2. Z niekłamaną przyjemnością mogę oznajmić, że zdałam (na zadziwiająco dobre oceny) wszystkie egzaminy i tym samym bez żadnych wtop zaliczyłam pierwszy rok filologii. Chyba ma coś z tym wspólnego fakt, że w końcu lubię moje studia i podczas ćwiczeń nie mam już ochoty wyskoczyć przez okno - na historii warunki i jakieś niezaliczone syfy ciągnęły się za mną jak smród za pospolitym ruszeniem. No, ale nie ma tego złego - gdyby nie to, nie narysowałabym mojego pierwszego komiksu o tym, jak chcę uciec z instytutu i sprzedawać miski Kuronia.

3. Byłam na Polconie. Gdyby tak mi się chciało, jak mi się nie chce pisać obszernej relacji - ale wiedzcie, że było fabuluśnie. Na szczególną uwagę zasługuje fakt, że akredytacja, razem ze staniem w kolejce, trwała 30 sekund (vide zeszły rok, zajęło nam to 4 godziny). Prelekcje dobre, choć zabrakło mi paru rzeczy - zdziwiło mnie kondensacja tematyki pod hasłem 'blok popularnonaukowy' lub 'prelekcyjny' i osobnych paneli o filmach, serialach i komiksach nie było, za to były trzy literackie. Równie dziwne było to, że targowisko było żałośnie małe w porównaniu z tym, jakie było zeszłoroczne expo. Przykładowo, naliczyłam jedno stoisko z komiksami o objętości szkolnej ławki plus jakiś karton.
Przywiozłam oczywiście mnóstwo tytułów serialów, książków, komiksów, no i oczywiście mnóstwo betonowych tekstów:
- Czy wiecie, jak wygląda twarz kobiety po orgazmie? - zapytuje cicho Ćwiek. Cała sala popada w stupor; w tej ciszy słychać tylko oddechy i brzęczenie przypadkowej muchy.
- Dokładnie tak... jak te wszystkie kobiety... - napięcie gęstnieje z każdą chwilą - które w reklamach wyjmują z pralki idealnie białe pranie...

Poza tym Bielsko-Biała to strasznie zryte miasto, na pierwszy rzut oka malownicze, ale potem zaczynasz się wkurwiać na te wszystkie jednokierunkowe ulice i na to, że nie ma gdzie zjeść/wypić. W rezultacie w pubie o wdzięcznej nazwie Dog's Bollocks byłyśmy z milion razy, a jedyna knajpa z sensownymi śniadaniami serwowała je z prędkością jajecznica/30min.

4. Jak Buk na Szpan da, to wyskoczę też na Festiwal Komiksu w Łodzi. Mam mieć komiksa w jednym magazynie, cieszem siem. Czekam też na swój pierwszy egzemplarz autorski, bo ukręciłam parę pomocy logopedycznych, ale na razie gdzieś orbituje i nie wiem gdzie.

5. Byłam wczoraj z Vatim w Twierdzy Modlin, bo ponoć wszystko było za półdarmo, a miałam ochotę na Przygodę. Vati co chwilę pokazywał mi miejsca, gdzie skakał przez ogrodzenie albo gdzie mu odpadła klapa od bagażnika malucha, więc nie byłam aż tak rozczarowana, gdy nie udało się wejść do cytadeli (a wiadomo, czy kiedyś tam wejdę? mają w końcu zrobić tam jebane lofty). Fajnie było, podjebałam trochę gruzu na pamiątkę, nawet zgubiłam się w kazamatach pod działobitnią i do tego latarka wysiadła, czułam się jak w kiepskim horrorze albo jakimś dziwnym larpie z Diablo. 
Trochę mnie jednak ten trip przygnębił - kiedyś w cytadeli było kilka jednostek, teraz straszą wybite okna i odrapane tynki, połowa budynków jest pozamykana na stałe, nawet dróżka, gdzie co rano Vati po bułki wchodził, jest zagrodzona. A kilometr dalej - straszny, odnowiony kloc, pomalowany na jajeczną żółć. To przykre uczucie, gdy miejsce, które dla ciebie coś znaczy, zaczyna się zmieniać.

Na pocieszenie zostały mi wojskowe kalesony. Serio - najcieplejsza i najwygodniejsza rzecz na świecie.

poniedziałek, 21 lipca 2014

Romantyczność + Jak dostałam udaru od czytania Autorkasi


Dobór lektur oraz wyobrażenie o związkach (tudzież seksie) doskonale pokazują, jak się człowiek zmienił na przestrzeni lat albo jak głupi był w latach poprzednich. Ciekawa jestem na przykład, jak próbę czasu wytrzyma Jeździec Miedziany Paulliny Simons, który kiedyś mi się podobał, a z którego pochodzi ten beton o czystym sercu. 

A skoro już jesteśmy przy powieściach i miłoździ, to pomyślałam sobie, że w dzisiejszym odcinku okraszę kumiksa minirecenzją książki - właściwie nie przyszłoby mi to do głowy, gdyby nie rozległa paleta uczuć, jakie targają mną po przeczytaniu Mistrza Katarzyny Michalak.

http://s.lubimyczytac.pl/upload/books/154000/154680/352x500.jpg
...Zaraz, zaraz.

Księżyc w nowiu - Stephenie Meyer
http://s.lubimyczytac.pl/upload/books/21000/21525/352x500.jpg


Już dobra, dobra, jedziemy dalej.

Słowem wstępu - lubię czytać złe książki, z pełną świadomością, że są złe. To wbrew pozorom nawet rozwijające, bo czytając gniota i doświadczając całym jestestwem jego gniotowatości, jednocześnie mam doskonały przykład, jak nie pisać. Parę razy miałam okazję zobaczyć w książkach pomysły zbliżone do moich i przekonać się, jak bardzo są one idiotyczne, a gdy z kolei są one całkiem niezłe, to zobaczyć, jak mogą spektakularnie umrzeć poprzez złe ich zastosowanie. Można nabrać pokory, ale i się zmotywować - bo jeżeli wiekiem dojrzały, wydawany i nagradzany pisarz tak naprawdę jest tylko dobrze wypromowany, a jego dzieła przyrównać można do smętnej, acz przeciągłej serii pierdnięć, jakoś tak człowiek lepiej się czuje ze sobą.

O Mistrzu rzec muszę, że nie bardzo wiem, jak go potraktować i czy przyjąć pewien margines, hm, błędu, bo jest to najzwyczajniej w świecie harlekin - gdzie biorąc taką powiastkę do ręki, apriorycznie już można powiedzieć  na temat konstrukcji świata przedstawionego, fabuły i kreacji postaci. Ale w sytuacji, gdy z okładki nie mruga do mnie facet w kowbojskim kapeluszu i z klatą natartą oliwką, gdy pamiętam billboardy reklamujące powieść pani Michalak i gdy książka otrzymuje bardzo wysokie noty chociażby na stronie Empiku - wypada chyba rzec parę słów.

Fabuła? Ta jest jednym z piękniejszych przykładów chwytu literackiego znanego jako BO PONIEWAŻ. Sonia, którą poznajemy, gdy przechadza się nocą warszawskimi podziemiami, przypadkiem zostaje świadkiem porachunków narkotykowej MAFJI (nie, nie mafii. Tutaj nie ma niczego, co miałoby choć trochę wspólnego z mafią.) Ktoś podrzucił jej do torebki dragi, które mają być niedługo dystrybuowane przez ową MAFJĘ. Szef MAFJI, Raul, który "w innych okolicznościach wydałby się bardzo pociągający", dochodzi do wniosku, że dziewczyna jest wysłanniczką konkurencji;  nakazuje więc swoim gorylom wpakowanie Soni do samochodu, by ją niezwłocznie przesłuchać, a przy okazji trochę sponiewierać. W czasie jazdy MAFJOZI podają jej Serum Prawdy - ktoś tu chyba korzysta z zapasów Snejpa - i wychodzi na jaw, że nasza heroina (ha, ha) nie ma nic wspólnego z konkurencją. Dla beki ładują w nią narkotyk o wdzięcznej nazwie Złoty Pył, po czym zabierają ją do swojej siedziby, bo… bo ponieważ, i tam też rozegra się obiecywana przez wydawcę Erotyczna Przygoda.


Naciągana jak skarpeta na żyrandol, jak się okazuje. Nasza heroina nie wpadła jakoś na pomysł złapania nocnego autobusu. Złapała taksówkę, ale ta się rozkraczyła? Taryfiarz musiał być bardzo zawzięty, skoro nie udostępnił jej nawet numeru do dyspozytorni. Nasi MAFJOZI też jacyś tacy nieporadni życiowo - no nie zastrzelimy takiej ładnej pani, nawet jeśli już ją przesłuchaliśmy, łopat poza tym nie mamy, by jej truchło w lesie zakopać, nie no, weźmy ją ze sobą, a może przesłuchamy ją jeszcze bardziej.
Krótka podróż samochodem wystarczy, by dowiedzieć się, że wszyscy w MAFJI bardzo się lubią, szanują i ufają. I z tego gniazda bezsensu wyjeżdżamy… nie, nie do willi na obrzeżach Warszawy czy chociaż do Radomia. Na Cypr, kurwa.


Język taki ciekawy? Nieszczególnie. Wyglądać jak powieść to wygląda, fakt, ale styl jest w sumie przeciętny, a miejscami nieporadny - na przykład bardzo często rzucała mi się w oczy figura "on, [wstaw imię], zrobił to i tamto", "i ona, [wstaw imię], a nie ta dziwka!" Często występują wtrącenia narratora, które rozładowują napięcie tam, gdzie jest ono potrzebne, na zasadzie "jeszcze nie wiedział, że...", no i niestety, my już wiemy. Do opisów scen erotycznych jeszcze nawiążę, dodam też, że opisy widoków bywają całkiem niezłe (lazur nieba, glazur wody, ładne hibiskusy), choć i one poddały się tsunami lukru, którym ta historia ocieka.

Bohaterowie tacy barwni? Nawet kończąc już czytanie nie mogłam powiedzieć o postaciach nic ponad to, kto z kim i jak często. To po prostu jednowymiarowe kukiełki, kalki pozbawione indywidualnych cech, nie grzeszące w dodatku ani odrobiną rozumu. Dobrze, że mają imiona, więc można sporządzić jako takie charakterystyki:

1. Sonia, Ta Dobra i Niewinna - jej cnota błyszczy szczególnie na tle jej sponiewierania życiowego (martwi rodzice, dwa lata tułania się po śmietnikach itd.). Pozbawiona instynktu samozachowawczego, zakochuje się w swoim porywaczu, który tylko ją postrzelił, naszprycował dragami i uwięził, ale miłość przecież nie musi być od pierwszego wejrzenia, tylko od tego drugiego lub trzeciego;

2. Raul, Ten Niegodziwy, Ale w Głębi Duszy Dobry - główny MAFJOZO, ze swoimi podwładnymi ma bardzo koleżeńskie stosunki. Mężczyzna doskonały. Przesadą nie będzie stwierdzenie, że wszystkie kobiety czują Żar W Podbrzuszu na sam widok jego umięśnionego ciała. Nie potrafi kochać, szczerze to wyznaje, a czyni to wyznanie w obecności jednego z MAFJOZÓW, na tarasie swojej wypasionej posiadłości VillaRosa. Jest Francuzem z jakże francuskim nazwiskiem de Luca;

3. Andżelika, Roznegliżowana Sucz - ma za zadanie uwieść Raula i wyciągnąć z niego informacje. Swój plan wprowadza w życie poprzez uprawianie seksu z bratem Raula, noszenie sukienek, które prawie nie istnieją i robieniem fellatio każdemu, kto się napatoczy - już nie wnikając, czy jest to pracodawca, ochroniarz, Konkurencja lub wspomniany brat Raula. Nie nosi majtek. Jako że Sonia ma lekko wschodnie imię, Andżelika znajomość z nią zaczyna od pytania, czy pracowała w rosyjskim burdelu. (Bo wiecie, kobiety dzielą się na święte madonny, dziwki i czasem stare panny, chociaą stare panny to już nawet nie kobiety są. A każda kobieta, która lubi seks i często go uprawia, jest PODŁOM DZIWOM);

4. Vincent, Niefrasobliwy i Podskórnie Zły - brat Raula, przystojny, ale trochę mniej niż Raul - dlatego jest Podskórnie Zły, wiadomo. Przypadkiem poznaje Andżelikę w stadninie - to znaczy nie tyle przypadkiem, co na mocy Niezbywalnego Imperatywu. Kiedy już robi jej palcówkę w czasie jazdy konnej (...sic), odbiera telefon ze słowami "Muszę odebrać, to mój brat, Raul" (bo gdy ktoś do was dzwoni, zawsze informujecie o tym poznaną przed chwilą osobę, poznaną też w sensie biblijnym, przyznajcie to). Poza tym Vincent jest bardzo dzielny, bo przy pozorowaniu strzelaniny sam strzela sobie w udo, nie obawiając się uszkodzenia tętnicy;

5. Paweł - Miły Gość, lekarz, dobry przyjaciel Raula. Ma za zadanie uwieść Sonię. Opiekuje się nią i kupuje jej staniki. Ale jest przecież Miłym Gościem, więc małe tere-fere z Sonią kończy się, zanim jeszcze tak naprawdę się zacznie - no, ale przynajmniej Sonia w przyszłości nie będzie taka zdziwiona widokiem penisa;

6. MAFJOZI i ŹLI MAFJOZI - no, jacyś tam są i statystują.

Erotyka taka rozpalająca? Niestety, o ile opisy w 50 Twarzach G. były średnio udane i z czasem zaczęły być po prostu monotonne, tutaj mamy całkowite pandemonium. 
"Oparła czoło na jego ramieniu i patrzyła z niedowierzaniem, jak jej cipka pochłania go i wypuszcza. Jak czerwone nabrzmiałe lśniące od soków prącie wysuwa się z niej i wbija aż po nasadę."
 "Mocniej! Rżnij mnie, fiucie, mooocniej!"
 "Lizał jak spragniony pies, lizał jakby to była muszla pełna waniliowych lodów. Lizał tak, jakby miał za chwilę umrzeć z pragnienia, a jej soki były jedynym napojem w zasięgu ust..."

...Moje libido jest teraz inwalidą.

Skupię się jednak na tych aspektach sprawy, które ostatecznie sprawiły, że niemal rzuciłam książką o ścianę - nie zrobiłam tego tylko dlatego, bo miałam ją na czytniku, a swój czytnik lubię. Będą spojlery, bum.
Andżelika, gdy tylko ujrzała pana na włościach, zapragnęła go od razu zaciągnąć do łóżka; w obecności Vincenta, swego jako-takiego partnera, zachowywała się względem Raula dość prowokująco. Vincenta trafia szlag, zaciąga siłą dziewczynę do sypialni i gwałci. Po czym dostajemy takie coś:

"Dziewczyna długie chwile leżała bez ruchu z twarzą wtuloną w kołdrę, zastanawiając się, czy to był gwałt, czy nie. Czy jednak gwałcona przeżywa kosmiczne orgazmy?"
Komentarz jest zbędny, zresztą, jestem zbyt zajęta rzyganiem.

Vincent później gwałci Andżelikę raz jeszcze, po czym skręca jej kark. Poważnie - nigdy nie sądziłam, że opis skręcania karku mnie rozśmieszy, a tak właśnie było.

Jak nietrudno przewidzieć, Sonia i Raul w końcu lądują w łożu z satynową pościelą. Niemal bezbolesny, idealny pierwszy raz zwieńczony fantastycznym orgazmem ma miejsce tuż po tym, gdy Paweł, wspomniany dobry przyjaciel Raula, a z czasem i Soni, zostaje wydany Konkurencji. Nasze gołąbeczki oddają się namiętności dokładnie w tym samym czasie, gdy Paweł jest bity kijami bejsbolowymi, kopany i rażony prądem w genitalia - Raul dostaje nawet nagranie z tortur. Po czym idzie z Sonią baraszkować na jachcie.

Znowu mi się cofnęło, znów nie ma komentarza.

No i finito *big spojler*, cztery lata po śmierci Raula zastajemy Sonię w uroczym prowansalskim domku, w którym i tak nie zagrzeje zbyt długo, bo ŹLI MAFJOZI ścigają ją po całym świecie. Wciąż pogrążona w żałobie, patrzy na czarnowłosego, czarnookiego chłopca, tak podobnego do ojca, że aż serce ściska...
Okej, już tak bardzo mi się nie zbiera, więc czas na komentarz. Gołąbeczki zatem w czasie tych kilku seksów powołują na świat dziecię. Wiem, że zakładanie gumy nie jest szczególnie ciekawym materiałem na opis w powieści erotycznej - w 50 Twarzach G. opis rozrywanej "foliowej paczuszki" powtarza się z regularną dokładnością - ale nie zmienia to faktu, w jakich okolicznościach zostaje to dziecko poczęte. ŹLI MAFIOZI porywają Pawła, strzelaniny, zdrady, pościgi, wybuchy, zwięźle mówiąc, sytuacja wymyka się spod kontroli, a każde z gołąbeczków, zwłaszcza Raul, może być w każdej chwili zabite.
Czy w takim razie olanie antykoncepcji nie jest nieodpowiedzialne i w gruncie rzeczy egoistyczne?

Ale, ale! Paweł odnajduje Sonię i zaprowadza ją na grób Raula. Na ten widok cała boleść znika z jej serca i w sumie... Paweł jest nawet ciachem, więc czemu nie?

*aplauz*



Nie mam nic przeciwko powieściom o miłości ani o seksach - przede wszystkim, co kto lubi i co kogo wzrusza. Ja na przykład bardzo lubię powieści sióstr Bronte, a po przeczytaniu Dallas '63 płakałam dziesięć minut, i płacz ten nie miał nic wspólnego z Kennedym. Błagam, nawet Kubuś Puchatek ostatnio wycisnął ze mnie łzy. Ale po zalewie epitetów w stylu "niepokorny pal", fabule tak dziurawej jak przeciętna polska droga, mafii, która zachowuje się jak dzieci w piaskownicy, tak zwanej miłości, która wzięta została z tego samego miejsca, skąd przedmioty w Simsach - czyli z dupy - ja wysiadam, i tak nie mam biletu. Do tego takie kwiatki, jak ten o gwałcie, są po prostu obrzydliwe.

Zatem jedna prośba na zakończenie - nie musicie wysyłać smsów o treści POMAGAM na rehabilitację mojego libido, ale gdybyście podesłali mi tytuły powieści, opowiadań, komiksów i czegokolwiek, gdzie seksy/miłoźdź przedstawione są zręcznie, ciekawie i ze smakiem - to świadomość, że istnieją takie rzeczy, bardzo by mnie pokrzepiła.

Zapodałabym Wam jeszcze kawałek promujący Poczekajkę, by oddać w pełni dramatyzm sytuacji, ale darujmy już sobie, posłuchajmy czegoś fajnego.



poniedziałek, 23 czerwca 2014

Tajemnice tożsamości

Buk (na) szpan jest licealnym pomysłem moich znajomych i poza fonetycznym podobieństwem nie łączy go nic z chrześcijańskim Bogiem. (W oryginale miał jeszcze lanserskie ciemne okulary). To tak na zaś.

A skoro jesteśmy przy sekretach mojej duszy - garść ciekawostek!
1) Ostatnio pojechałam na wieś i podobno syn sąsiadki dyskretnie podpytał, czy jestem jego równolatką, bo tak jakoś wyglądam na świeżo upieczoną maturzystkę.
Mam 24 lata.
2) W trakcie rysowania tego komiksu popełniłam czyn równie brzemienny, jak zadanie sobie tematycznego pytania - ufarbowałam włosy. Ostatnio rzuciłam sobie złocisty brąz, czego skutkiem były seksowne miedziane refleksy. Wiedziona chęcią pogłębienia tej seksowności, zakupiłam rzecz o nazwie Szykowny Jasny Kasztan. Okazało się tymczasem, że prawdziwa nazwa produktu to Książę Harry - wyglądam teraz jak jakiś ryży elf. Albo Sansa Stark.
3) Cja, zaczęłam oglądać Grę o Tron - dopiero teraz, bo jestem filmowo upośledzona i wszystko zaczynam oglądać po jakimś czasie (albo i wcale). Podchodziłam do tematu z pewną hipsterską nieufnością (no bo dlaczego to takie popularne?), ale skończyło się na tym, że z rozkoszą tłukę po trzy odcinki dziennie. 
Ale zastanawia mnie parę rzeczy:
- czy w obliczu takiej ilości bękartów nikt nie wynalazł czarodziejskich kondomów?
- czy przysięga 'jestem jego, a on jest mój' tak naprawdę jest klątwą i za każdym razem, gdy Martin napisze te słowa, robi przerwę na demoniczny śmiech?
- i najważniejsze: dlaczego Jon Snow, niezależnie od tego, ile i gdzie się szlaja, zawsze ma nienagannie przystrzyżony zarost?

sobota, 31 maja 2014

Dwa typy ludzi


Z życia wzięte połowicznie, bo ostatnia osoba, która miała skonstruować metaforę, była akurat przede mną. Ale to było jedyne, co przyszło mi wtedy do głowy i gdyby padło na mnie, chyba wypuściłabym to na wolność. Zjebizm jest ciężką i rzadko uleczalną chorobą.

Rysuję ostatnio rzeczy dla dzieci (bardziej do prac dyplomowych niż bezpośrednio do rąk dziecięcych, ale mniejsza o to). To jest jeden z tych życiowych paradoksów - kto by się spodziewał, że niewykształcony graficznie stary świntuch będzie rysował gry z małymi małpkami.

Zastanawiam się, czy nie założyć sobie aska (bo zanim cokolwiek robię, długo się zastanawiam). Mogłabym wtedy udawać, że jestem popularnym blogerem <3

piątek, 18 kwietnia 2014

BucArt, czyli krótka forma komiksowa na temat bucery


Z dedykacją dla Dolana, która podsunęła mi tę ideę, wymyśliła tytuł oraz ten miotacz. <3

...Na usprawiedliwienie tej haniebnej przerwy mogę tylko powiedzieć, że bardzo brakowało mi rysowania komiksów. Tak. No i trochę też się w międzyczasie sprzedałam, robiłam ilustracje do jednego erpega i magazynu. W tym erpegu są też ilustracje (w tym okładka) Kiciputka - szczegół, że przy w zestawieniu z Kiciputkowymi moje wyglądają po prostu smętnie.

A z zabawnych rzeczy, ostatnio wpadłam w ciąg alkoholowy komiksowy:
- jeżeli nie czytaliście Najlepszych Wrogów, to przeczytajcie, zacna lekcja historii i bardzo ładnie podana
- jeżeli nie czytaliście Persepolis, to też przeczytajcie (wszyscy to znają, a ja dopiero jestem w trakcie, ale przeczytajcie)
- jeśli macie ochotę na Marvela, kolekcja Hachette jest wbrew pozorom niezła, nawet Spajdermen nie jest takim pizdusiem jak zwykle
- jeżeli nie czytaliście Szninkla, to przeczytajcie - pewnie wszyscy i tak go znają, ale i tak przeczytajcie
- jeżeli nie czytaliście Kaznodziei, to przeczytajcie - jest to najbardziej zryta rzecz, jaką czytałam, wciąga jak diabli, jest źródłem fantastycznych tekstów w stylu "tak skopię ci dupę, że twoje jaja zaczną śpiewać country", a do tego mają tam wampira, który nie jest pizdusiem
- jeżeli nie czytaliście Życia i czasów Sknerusa McKwacza, to też przeczytajcie, nawet jeżeli nigdy nie byliście, jak to się w staropolszczyźnie mówiło, kaczkofanami. Mój wysłużony, czternastoletni egzemplarz jest perłą mej skromnej kolekcji i od tych 14 lat niezmiennie uznaję ten komiks za jeden z lepszych, jakie czytałam. Ostatnio ku memu zdziwieniu odkryłam, że Tuomas Holopainen nagrał płytę inspirowaną tym komiksem. Całkiem przyjemnie się tego słucha:

Chcę też zaznaczyć, że ja pierwsza, nawet przed facetem z Najtłisza, wpadłam na pomysł słuchania Najtłisza do komiksów o Sknerusie. Ale wtedy miałam 16 lat i byłam jeszcze dziwniejsza niż teraz.

piątek, 14 lutego 2014

Walę w tynki


Wierzcie lub nie, to pomysł mojego brata.

Zastanawiałam się, jaki na serio jest mój stosunek do walentynek, więc przeanalizowałam w myślach dostępne opcje.

  • świętować, bo tak
  • świętować, bo twój partner tego chce i przecież co szkodzi
  • świętować, bo twój partner tego chce, ale w gruncie rzeczy tobie się nie chce
  • świętować, bo każdy pretekst, by się nawalić, jest dobry
  • świętować, bo każdy pretekst, by uprawiać seks, jest dobry
  • świętować alternatywnie - na przykład iść z partnerem oglądać wiewiórki, zwiedzać opuszczone budynki albo zostać w domu i oglądać razem Supernatural
  • świętować alternatywnie vol. 2 - zebrać towarzystwo swojej płci, nastukać się, potem iść buszować po Starym Mieście i bujać się na trzepaku jak banda specjalnej troski
  • nie świętować, bo to faszystowskie, komercyjne święto wpędzające w kompleksy osoby samotne i do tego nakręcające gospodarkę sprzedażą czekolady i pluszaków produkowanych przez wyzyskiwane dzieci z Bangladeszu
  • nie świętować, bo uczucia trzeba okazywać codziennie
  • nie świętować, bo to sztuczne święto z dupy (jak Boże Narodzenie za czasów Piasta, ale szczegół)
  • nie świętować i opluwać jadem wszystko wokół, a w głębi duszy czuć boleść, że i dzisiejsza noc będzie samotną podróżą po Fapolandzie
  • nie świętować, bo za dużo dedlajnów
  • nie świętować, chociaż chcesz, ale twój partner nie chce
  • nie świętować, bo tak.
Po krótkim zastanowieniu stwierdziłam, że poza bujaniem się na trzepaku nic do mnie nie pasuje, bo większość walentynek spędzam u babci.


I specjalnie dla Was piękna pieśń o uczuciach, najbardziej romantyczna i szczera jaką znam.


wtorek, 11 lutego 2014

Treny 2.0


NAPRAWDĘ przyśnił mi się Kochanowski szukający swoich córek, i z tego co pamiętał, szukał ich na klatce schodowej kamienicy mojej babci. Jezu Smaria. Chyba potrzebuję odpoczynku.

Aj waj, trochę ostatnio zaniedbałam blogaska, przyznaję. W styczniu niemalże groziła mi śmierć z przesmrodzenia promarkerami, ale pomalutku wracam do ogarniania. Podobno zbliżają się jakieś Walędrinki, postaram się rzucić coś klimatycznego.