Pokazywanie postów oznaczonych etykietą XIX wiek. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą XIX wiek. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 18 grudnia 2017

Najbardziej niepopularna opinia na świecie + specjalna playlista dla specjalnych ludzi


Niezależnie od upodobań i poglądów chyba wszyscy zgodnie nienawidzą Wertera. Nawet wykładowcy go nienawidzą. Prawdopodobnie ustawię się w modnej opozycji "ja kontra normiki", jednak Cierpienia naprawdę mi się podobały. Nie tak, jak podoba się ulubiona książka, ale docenić je doceniłam, do tego przeczytałam je zupełnie dobrowolnie. Owszem, Werter marudzi bez przerwy o skołatanem sercem swojem i egzaltuje się robaczkami, ale to po prostu nieszczęśliwy człowiek niedostosowany do rzeczywistości, a to już brzmi postmodernistycznie i interesująco. Tylko w romantyzmie miało to postać wrażliwego młodzieńca w żółtej kamizelce, a dzisiaj wytatuowanych sad boyów.
Zresztą, ciekawie było obserwować początki zupełnie nowej wrażliwości i nowego modelu miłości romantycznej. Owszem, można stwierdzić, że co to była za miłość z jego strony, skoro palnął sobie w łeb i zostawił Lottę z poczuciem winy - ale w XIX wieku taka miłość przede wszystkim skupiała się na kochającym, który przeżywał nagły skok natchnienia. Romantyk w kobiecie szukał własnego odbicia i potwierdzenia własnej wyjątkowości, zatem wielbił głównie samego siebie i swoje rozdęte ego. Zainteresowanych odsyłam do wywiadu z tym jegomościem, a skoro już przy polonistach jesteśmy, pora na to coś specjalnego.

Kiedy 4 lata temu wybierałam się na polon, obawiałam się, że wyjdę z tych murów jako wyniosła garsonkowa panna ze spiętymi pośladami, która wieńczy swój wał z kołdry biografią Miłosza. Nic się z tych przewidywań nie sprawdziło - wciąż jestem nietaktownym wieśniakiem, śmieszą mnie penisożarty, a do tego kupiłam sobie buty z uszami królika. Niemniej jednak jakoś tam mi się horyzonty poszerzyły i inspiracji mam aż nadto. Tyle że w sieci jest już dużo ładniejszych i mądrzejszych polonistek, które tłumaczą zagadnienia maturalne albo zagwozdki językowe, cóż mi więc pozostało? Mam w głowie parę pomysłów, a póki co stworzyłam *werble*


Playlistę dla polonistów
no przecież pisałam, że dla specjalnych ludzi, poloniści są BARDZO specjalni

ale każdy, kto przygotowuje się do matury albo pisze rozprawkę o tym pieprzonym Werterze może znaleźć tu odrobinę otuchy. Już bez dłuższych wstępów, TUTAJ jest całość, a teraz szczegółowo jedziemy z tym kokosem:

List w sprawie polonistów
Właściwie cała kwintesencja mojej profesji - która to jest bardziej hobby niż profesją, jest równoznaczna z przymieraniem głodem (albowiem oświeceniem nie oświetlisz sobie chaty) i rozbieraniem zdań zamiast rozbieraniem chętnych facetów/lasek. Niemniej jednak puenta daje nadzieję, że to wszystko ma sens.


Pieśń wojów
Kronika Galla Anonima to pierwsza lektura adeptów polonistyki. Dla mnie jest to o tyle doniosłe, że w wypożyczonym egzemplarzu był życzliwy liścik, który nawoływał do porzucenia tego gównianego kierunku i zachęcał do cieszenia się życiem, bo nikomu kolejny polonista nie jest potrzebny. W każdym razie po pierwszym roku z trzystu osób szybko ubyła jakaś setka uciemiężonych.
A sama pieśń ważna, ponadto tylko brodaci ludzie mogą ją śpiewać, najlepiej na morzu.


Breve regnum
Po przeczytaniu pierwszej lektury, czas na żakowską pieśń. Jak wiadomo, Wikipedia jest jak syfilis - bo nie mówi się o niej w towarzystwie - ale jeśli podaje ona, że to pieśń o porzucaniu obowiązków, aby oddać się hucznej zabawie, to aż żal nie zacytować.


We Call Upon the Author
Zmieniamy klimat zgodnie z zasadą varietas (czyli różnorodnej tematyki, w czym przodował Kochan, pisząc raz modlitwy, raz penisożarty). Albowiem polon to nie tylko historia literatury, ale też poetyka i teoria owej literatury. I nagle sakramentalne pytanie "co autor miał na myśli" niniejszym odchodzi do lamusa. Poprawne pytanie brzmi "PRASKA SZKOŁA STRUKTURALNA CZY FORMALIZM ROSYJSKI?"


Dlaczego "Pan Tadeusz"?
Nigdy nie przypuszczałam, że kiedyś trafię na koncert pieśni patriotycznych i sarmackich w siedzibie korporacji studenckiej (wiecie, wygląd studentów Oxfordu, szpady, łacińskie zawołania), i że potem czeka mnie powtórka na Zamku Królewskim. Tym bardziej nie przypuszczałabym, że będę dobrze się bawić, a tak właśnie było - chociaż w oba miejsca przyszli ludzie z Poprzedniego Życia©, z gatunku Tych, Których Wolę Nie Spotykać. Ogólnie polecam Kowalskiego, nawet jeśli klimat nie jest Wam bliski.

Niepewność
Ostatnio pan promotor śpiewał to na seminarium. Nie pytajcie, seminarium jest dosyć, ekhm, rozrywkowe.


Zemsta na wroga
Kto mi powie, z jakiego to dzieła, dostanie plusika... <pardon, ulało mi się>
Jako że nie tylko w licealistach Mickiewicz wyzwala wielkie pokłady agresji, aż się prosi, by tę całkiem skoczną interpretację nieco zmodyfikować. Poza tym warto zobaczyć, co robił ojciec Mateusz, zanim zaczął ojcować.


Dubstepy akermańskie
Oglądanie Z Dupy niezbicie dowodzi, że wciąż daleko mi do wyrafinowania intelektualnego. Dlatego też moim płomiennym marzeniem jest puszczenie tego na wydziale, bardzo, bardzo głośno.
Niestety Blogger odmówił współpracy z tym fylmykiem, łapcie więc link:

Bema pamięci żałobny-rapsod
No dobra, bądźmy przez chwilę poważni. O matulu, jak ja to wałkowałam na drugim roku. Każdy zna ten wiersz z gimbazjum, każdy jakoś tam kojarzy ten utwór, ale dopiero wtedy uderzyło mnie to, jakie to połączenie jest... monumentalne. Nawet odrobinę bardziej niż Epitaph czy Child of Time. Coś tam mi drga za każdym razem, gdy słyszę I czernieją na niebie, a blask ich zimny omusnął/I po ostrzach jak gwiazda spaść niemogąca prześwieca.



Obłomow, Stolz i ja
Bo są dni, gdy każdy jak Obłomow leży na kanapie i nad haftkami gaci sapie. Hicior z konwersatorium o nudzie i nihiliźmie, gdzie dobór lektur skutecznie zniechęca do życia.


They'll Clap When You're Gone
Skoro mowa o niechęci do życia, utwór ten mógłby wyjść z głowy nieszczęśliwego pisarza, który zostanie doceniony dopiero po śmierci w nędzy i zapomnieniu albo po samobójstwie. Zwłaszcza kojarzy mi się z Sylvią Plath, którą darzyłam szczególnym nabożeństwem w pierwszych latach studiowania, kiedy byłam chmurną i zbolałą panienką. Trochę się zmieniłam przez te lata, ale Szklany klosz wciąż robi wrażenie.


Jednego serca
Hymn spragnionych uczucia polonistek, które mają do wyboru albo wzdychanie do żonatego wykładowcy po pięćdziesiątce, albo wzdychanie do któregoś z pięciu chłopaków na roku (jedna doktorantka opowiadała, że tak było u niej - jeden poszedł do seminarium, dwóch po miesiącu znalazło dziewczyny, dwóch wkrótce wyszło z szafy). Sama drzewiej waliłam takiego smętnego platona, mając w głowie ten utwór. Na szczęście platon przeminął, a Niemen pozostał.


Poetry in Motion
Kiedy jesteś jednym z tych pięciu chłopaków, którzy w ciągu miesiąca znaleźli na polonie dziewczynę, puść jej kawałek przyrównujący ją do poezji. I tak jesteś na wygranej pozycji, ale nie zaszkodzi pokazać, że masz liryczną duszę.



Karuzela z madonnami
Moja znajoma z liceum intensywnie ćwiczyła śpiewanie Mirona, toteż swego czasu miałam serdecznie dosyć tego utworu. Po latach znów można go docenić.


Nieprzysiadalność
To ten stan, kiedy idziesz do biblioteki i widzisz wszędzie te zblazowane ryje z Ulissesem pod pachą, wynajdujesz jakieś wolne miejsce do pracy i gdy bardzo nie chcesz, by ktoś się dosiadał. 


The Book I'm Not Reading
I tak wiem, że nie czytasz lektur. Bo ja też wszystkich nie czytam.


Chleb
Kiedy Masłowska debiutowała, byłam jeszcze małym smrolem młodszym od autorki o całe 7 lat i dopiero teraz miałam okazję się z nią zapoznać. Nie wiem do końca, czy mi się jej twórczość podoba czy nie, na pewno potwierdza moją tezę, że w każdej postmodernistycznej książce jest dużo rzygów i dużo udziwnionego seksu. Za to Chleb znam na pamięć i nawet jeden wykładowca nam to puszczał, kiedy nie miał pomysłu na zajęcia. Też znał tekst na pamięć.


Studenckie opowieści, sekcja humanistyczna
I na koniec taki żartobliwy michałek, czyli fragment o polonistyce w tejże hilarystycznej pieśni - ale inne wydziały też są warte uwagi. Zwłaszcza ten o Instytucie Historycznym, bo mogę zaświadczyć, że faktyczne jebie tam jak z otchłani Morii. 

Naturalnie, jeśli macie własne typy pieśni o tym wspaniałym zawodzie, męce czytania lektur i o nienawiści do Mickiewicza, dajcie znać ;) 

piątek, 3 listopada 2017

Kiedy rozum śpi, budzą się pierdoły

Szogun jest taką kopalnią neologizmów, że powinnam chodzić za nim z kilofem. 
To miał być komiks helołinowy, ale jestem złom i się nie wyrobiłam. Za to wyrobiłam się, by wziąć udział w helołinowym konkursie rysunkowym - pomyślałam sobie, że odbiję sobie to, że kiedyś nie wzięłam udziału w konkursie na zlocie Łicza, tylko dlatego, bo ponieważ. Teraz dostałam jedno z wyróżnień i se wiszę na wystawce. Ostatni raz wisiałam w podstawówce, gdy zrobiłam królika z rozmazanej na kartce plasteliny, więc chyba mam powody do radości.

Takie sobie picnęłam. Szogun też maczał w tym palce
Ale Halloween to nie same przyjemnostki, to w końcu święto, które gdzieś tam bazuje na tym, co nas przeraża. Ja na przykład tego dnia skończyłam oficjalnie 27 lat i jestem tym faktem przerażona.

piątek, 2 września 2016

Żabencja od kuchni - Wincenty, Wiktoria i reszta ferajny, czyli witajcie w autorskim derpowersum, cz. 1

Większość ludzi, którzy w wieku nastoletnim natknęli się na mangę, anime, fantastykę i inne dobra popkultury, też zaczyna tworzyć własne postacie i uniwersa. Ewentualnie rozszerzają i modyfikują te istniejące - niekoniecznie na poziomie przeciętnych córek Voldemorta - ale cel jest jeden: snucie własnej opowieści. Nie każdy odbiorca kontentu fantastyczno-komiksowego jest z marszu jednostką utalentowaną tudzież wrażliwą, i nie każda taka własna opowieść jest dobra. Jednakże mogę zaryzykować stwierdzenie, że w przypadku tego stylu odbioru kultury tworzenie własnych rzeczy jest bardzo często naturalną konsekwencją tego odbioru. Córki Voldemorta też są jego konsekwencją. 


Typowa córka Czarnego Pana, rycina
poglądowa. Takie cuda na Wattpadzie
Może dlatego, że nasi ulubieni autorzy tworzą światy, w których skrycie chcielibyśmy żyć - banał to, ale banały mają to do siebie, że są prawdziwe. Chciałoby się żyć nie w mrówkowcach w Białymstoku, a w domach hobbitów, siedzieć przed okrągłymi drzwiami i obserwować rosnącą sałatę; chodzić nie do roboty w call center, tylko do roboty w Ministerstwie Magii, gdzie nawet papierkowa robota ma swój powab, bo dokumenty zmieniają się w samobieżne składane samolociki. A swój własny, pieczołowicie tworzony wszechświat jest jak ciepła chatka, w której można się skryć - zarówno w twórczych momentach życia, jak i tych, gdzie potrzeba nam otuchy. 


Moją ciepłą chatką jest historyjka o wampirze Wincentym i człowieku Wiktorii, którą wymyśliłam w niezręcznym momencie zawieszenia między gimnazjum a liceum, w chwili gdy stwierdziłam, że metal jest czadowy i chcę zostać gotem. Mija właśnie 10 lat od tego momentu i naszła mnie wspominatoza. Technicznie powinna być to już melodia przeszłości, tak samo jak słuchanie hiszpańskiego power metalu, zachwyt nad Łiczem i chodzenie w bojówkach - ale nie chce mi się tak do końca z tego wyrosnąć. Głupawe opowiadanie rozrosło się w blisko 200-stronicowe powieścidło, nad którym pracowałam blisko kilka lat, więc jakby nie było, całkiem to istotny epizod w życiu. Szukanie inspiracji do "Vincencików" zaowocowało albo pogłębieniem dotychczasowych pasji, albo znalezieniem nowych - chociażby moja prezentacja maturalna była poświęcona wąpierzom, pisałam licencjat z literatury romantycznej, kultura XIX wieku nieodmiennie chwyta mję za serce i jakby nie było, pośrednio przez tę chuć pisania wylądowałam na polonie.


Za jedną z przyczyn zrycia beretu uważam to -  czyli wypożyczonego przypadkiem z biblioteki Frankensteina w wersji dla dzieci. I tak, w dziecięcej książce były takie oto  radosne ilustracje
Postacie z tej powiastki dojrzewały wraz ze mną, marły, jeśli nie wytrzymywały próby czasu lub odradzały się co jakiś czas w rysunkach i opowiadaniach. I czasem odradzają się do teraz.
Z okazji dziesięciolecia - zapraszam Was do Żabowej kuchni.
W pierwszej części poznacie bohaterów tej Czadowej Historii: od mangowo-gotyckich początków, poprzez burtonową schizę, wstydliwy kwasi-zmierzchowy epizod aż po przebicie się w komiksach na tego bloga. W drugiej - skoro nie chce mi się z tego wyrastać, to niech oni dorosną, ergo, poznacie ich wcielenia Anno Domini 2016.
Pominę postacie, które stworzyłam później i które nie są wampiro-wilkołako-elfami, bo są bardziej wiarygodni - opowiem Wam o tych, którzy tworzyli oryginalny zrąb tego wiekopomneg dzieua.
Indżojcie!


Wincenty


Mój postgotycki syn, czyli pierwszy z wesołej ferajny, przyszedł na świat w okolicznościach zupełnie nieklimatycznych - nie była to burzowa noc godna Mary Shelley, ale podróż pociągiem w dzień całkiem słoneczny, a konkretnie 10 sierpnia 2006 roku. Nie znaczy to jednak, że nie roztaczam wokół jego narodzin tajemniczej mgiełki - moja wyobraźnia została zapłodniona przez pewien obraz odgrzebany ze wspomnień, ale dla zasady prawie nikomu nie mówię, kto tu jest ojcem. Stanął mi przed oczami taki wychudzony, blady jegomość w czerni, którego po paru dniach ochrzciłam imieniem Vincent - na cześć gotyckiej stylówy Vincenta van Ghoula z, słodki Jezu,13 demonów Scooby Doo. Żebym to ja jeszcze wiedziała, że to zmutowany Vincent Price, co samo w sobie jest niezłym błogosławieństwem. W końcu imię to spolszczyłam, bo takie anglicyzowanie na ziemi polskiej to wali siarą jednak. 


Vincent van Ghoul, rycina poglądowa. Wyobrażałam sobie
Vicka właśnie w takiej jebutnej pelerynie, rozsiewającego
gotycki czar. Ale bez bejowatego doga niemieckiego
W zamyśle Wincenty był wampirem połowicznym - nie dlatego, ze zrodzon z wąpierza i niewiasty, tylko dlatego, że jego stwórca to ojeb. Urodzony w roku 1853, późne dziecko czynu romantycznego, zubożały pan na zubożałych włościach, który przespał większość XX wieku i teraz z pewną nieśmiałością wdraża się w meandry wieku XXI. Zazwyczaj sympatyczny i dowcipny, bywa nierozgarnięty i dzbanowaty, czasem świr, a czasem człowiek cierpki, złośliwy i wyniosły. I najwyraźniej  prawiczek, bo w moim 16-letnim umyśle seks był mocno abstrakcyjną ideą; z czasem stwierdziłam, że można mu pozwolić chodzić na dziwki czy co.
Tak jak ja jestem dzbanem, tak Wincenty przejął część dzbaństwa po mnie; aczkolwiek ma parę cech, które zawsze ceniłam u mężczyzn - szlachetność mimo niesprzyjających okoliczności, poczucie humoru, idealizm, rozwiany włos bohatera romantycznego, szlachetny tak jak charakter rys twarzy i bonus w postaci wydatnych kości policzkowych. Om nom.


2006. To nie jest Vincencik właściwy, tylko
jakieś podchody ku tej postaci w tyle zeszytu do bioli.
Ale uważam ten maziaj za doniosły, bo to pierwsza
taka próba


2007. To wciąż nie jest Vincencik właściwy, to rysunek dla koleżanki,
która chciała mieć seksownego wampira. Ale widzę w tym jakiś
subtelny (albo, z innego punktu widzenia, chamski) wtręt własny,
jak wyobrażam sobie własnego wampira. Aczkolwiek Vincento
jest pieprznięty jak koń po kręceniu westernu
i nie wygląda tak dystyngowanie
2007. Jee, pierwszy oficjalny rysunek Vincenta! Obok zamieściłam
charakterystykę, że nie jest nieśmiertelny i ma jeden kieł, a do tego jest "lekko szurnięty".
Do dziś rozwala mnie ten szkic, jak biszonen
2008. Wincuś dał się poznać jako gotycka męska lolita 


2008. Ło matko, skąd taka zmiana w moim warsztaciku?
Podejrzewam, że Sweeney Todd maczał w tym palce
(żart dla kumatych)

2008. Nie poprzestałam na rysunkach i multum filcu później
stworzyłam własnego Derposteina

2010. Jak czerpać z Aubreya Beardsleya nie znając wówczas Aubreya Beardsleya



2012. Oficjalne przywitanie i pokaz cyców


Wiktoria
Ziomalka Wincentego, człowiek z krwi i kości. Imię nadałam jej po królowej Wiktorii, babce Europy i fundatorce purytańskiego imperium. Do magicznej chatki wąpierza trafiła przez przypadek, kiedy jak głupia pipa włóczyła się po lesie w nocy, a potem to jej się z różnych przyczyn nie chciało wracać do domu, toteż zagościła w tej kwaśnej dość wersji Hotelu Transylwania. 
Stworzyłam Wiktę rok po Wincenciku i tym razem ni groma nie pamiętam tej doniosłej chwili. Na pewno egzystowała już w lipcu 2007 roku, w tanim zeszycie A5 w kratkę, gdzie zaczęłam spisywać pierwszy rozdział mego łopus młagnum. I tak, z początkiem września 2007, przyniosłam do szkoły wydrukowane cztery strony pierwszego rozdziału - koleżanki wtedy zaczęły pisywać opowiadania, więc co miałam sobie żałować. Generalnie za swój największy sukces literacki uważam to, że czytały jeden odcinek na chemii i się chichrały - a nauczycielka chemii siała popłoch jak liceum długie i szerokie.   


Różnie wyobrażałam sobie Wikciną historię - początkowo była typową 17-letnią Mary Sue z cienszkom przeszłością (macocha okładająca ją drewnianą chochlą, alternatywnie inteligentny przyrodni brat Walduś, brak akceptacji przez kolegów w gimbazie etc.) Stanowiła personifikację typowego rudego piegusa z krewkim usposobieniem, oczywiście ryżego naturalnie, niczym świeżo importowana celtycka księżniczka. (Zawsze chciałam mieć rude włosy i przez lata wmawiałam sobie, że to zły pomysł - tymczasem w miedzianych wyglądam wcale nieźle.) No i obowiązkowo czuła się brzydka. Trochę chłopczyca, chyba dlatego, że zawsze sympatyzowałam z dzielnymi dziewczętami, które zlewały normy genderowe (damn, w 2007 roku nawet tego słowa nie było) - Joanną d'Arc, Emilią Plater, a z mniej historycznych na przykład Janis Joplin. Chociaż opowiadanie to nieuchronnie płynęło ku wodom romansu, założenie było takie, że uprzednio będą się tylko - czy raczej aż - przyjaźnić. Taki motyw zawsze do mnie bardziej przemawiał niż miłość instant - inna sprawa, że potem nadszedł Zmierzch i reszta jego bękartów, więc ogarnęła mnie groza, że w rzeczywistości i tak tworzę jakiś głupawy romans paranormalny. 


Bożyszcze roku 2008, rycina poglądowa
2007. Jee, pierwszy szkic Wikty! Obok zamieściłam charakterystykę
z której wynika, że jest chłopczycą o delikatnej urodzie i że
"nie ma większych zainteresowań". Poczytuję to za swoją
wielką szczerość w tworzeniu Mary Sue
2008. Analogiczne do projektu męskiej gotyckiej lolity szkice.
W prawym górnym rogu fantazja o grzybie atomowym, bo
w końcu bohaterka jest zbuntowaną nastolatką
2008. Gdzieś ta wredota się czai (podobnie jak cień za oknem i psychomysza)

2008. No właśnie, co mi się wtedy tak zgociało. Pewnie
to wina poprawki z matmy (nauka do niej była swoją drogą
okresem bardzo płodnym twórczo)
2010. Jak tak na to patrzę, to do dzisiaj podobnie ją sobie wyobrażam.
(Gdy to rysowałam, odwlekałam naukę łacińskich liczebników)
2012. To się rozmnaża

Małgorzata

Alias Margot. Imię ma prawdopodobnie po siostrze Anne Frank, bo chyba po prostu  zapadło mi w pamięć. Starsza Siostra Wincentego, o której on myślał, że dawno nie żyje - tymczasem żyje i ma się dobrze, do tego jest wampirzycą. Bardzo dawno temu, jeszcze w odmętach drugiej połowy XIX wieku, brat ją użarł w napadzie wampirycznego szału, wywołanego obmierzłą prowokacją siostry. (Vins mimo swojego statusu ontologicznego mieszkał jeszcze jakiś czas z rodziną.) Na skutek tego wydarzenia rodzina się rozpadła, ojciec zabrał Margot ze sobą. Nawet po upływie ponad wieku dziewczę pała pragnieniem zemsty. W pierwszej wersji historii Wikta dowiaduje się o tym straszliwym występku w chwili, gdy odnajduje jej pamiętniki. No kurwa, już w Crimson Peak było subtelniej - kto oglądał ten wie, jak ten film fabularnie ssie. Ale wybaczam sobie, byłam 17-letnim niewyrobionym literacko preclem. A propos preclowatości - zapytacie pewnie, co Wikta zrobiła z wiedzą na temat przeszłości Wicka. Cóż... wystarczyła jej konfrontacja i świadomość, jak on postępku tego żałuje.



fuck logic

Mardż zawsze wyobrażałam sobie jako archetyp żeńskiego buca - dwulicową i bezwzględną, a jednocześnie tkniętą chorobą bovaryzmu. Tknięta rakiem Zmierzchu, widziałam ją jako wiecznie gładką i piękną. Jak się teraz zastanowić, zajeżdża to archetypem Złej Siostry. Może chociaż uczynię ją starą i pomarszczoną czy coś.



2007. Jak już zwróciłam uwagę 6 lat temu, to chyba
jest albo sama Mardż, albo jej prototyp. Proszę
zwrócić uwagę na bucerę malującą się na tym obliczu
2009. Coś mi się wydaje, że taka fryzura w XIX wieku 
by nie przeszła
Jakiś 2012. Aż chciałoby się zanucić Pass This On na ten widok:



Anne

Młodsza siostra Margot i Vicka. Tym samym pierwsza z pocztu postaci zapomnianych Może być, że imię zapożyczyłam od Anneliese Michel (japierdziu). Jej losy po rozpadzie rodziny również nie były znane jej bratu, tymczasem jak dobrze pamiętam, Mardż wzięła ją pod swoje mordercze skrzydełka i zwampiryzowała, na skutek czego młoda mocno oczadziała. Poza retrospekcjami, pojawiła się na bardzo krótko i zaraz zginęła, brawa dla autorki. Obawiam się też, że coś w niej zajeżdżało zmierzchową Alice. Z czasem uznałam ją za postać mocno nadprogramową i odpłynęła w mrok niepamięci, ale jak tak teraz myślę, dałoby się dla niej wyznaczyć doniosłą rolę w tym przedsięwzięciu.
2008. Grzeczne dziewczę


2009. Niegrzeczne dziewczę, które ma zlasowany
wampiryzmem mózg i działa w myśl zasady żeby życie miało smaczek


2009. Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach

Bob

Muszę Wam się do czegoś przyznać. Lubiłam mangę, ale jakieś wrodzone rozum i godność człowieka nie pozwoliły mi popaść w mangozjebstwo. 
Z jednym wyjątkiem. A na imię mu Bob.
Boba wymyśliłam razem z koleżanką z liceum - która, swoją drogą, koniecznie chciała w tym opowiadaniu wystąpić i jako wampirzyca bałamucić Wicka, toteż ochoczo ją tam epizodycznie umieściłam, podobnie jak awatary innych koleżanek... jprdl, gdzie było moje pisarskie poczucie obciachu. 


Awatar koleżanki z liceum, rycina poglądowa z 2008 roku. Prawdę mówiąc,
w roli epizodycznej wystąpiły tam wszystkie moje znajome z liceum.
JA TEŻ. Co czyni mnie prekursorem Autorkasizmu

Bob ma swoje imię po Bobie Budowniczym. Tak. Pierniczonym Bobie Budowniczym, bo w swojej istocie Bob miał być trollem - inkubem, wiktoriańskim architektem-budowniczym, yaoistycznym pomiotem na żółtym traktorze, którego jedynym celem istnienia jest przebzykanie większości mieszkańców piekła. Znajomość z naszą dwójką rozpoczął od chwili, gdy rozpieprzył pół domu Wincentego, bo krzywo wyjechał z piekła. Od tamtej chwili marzył, by dobrać się do rzyci pana na włościach, i zawsze jakoś wracał. Tak naprawdę wracał, bo nie umiałam tworzyć spójnej fabuły, więc kręcił się po niej jak smród po gaciach. 

...Dlatego też analizy blogasków były w gruncie rzeczy bolesną pokutą.


2008. A KTO TO TAKI ŚLICNY

2009. Jak tak na niego patrzę, to chyba zapatrzyłam się
kapeńkę na Roberta Planta


Powód dlaczego się zapatrzyłam, rycina poglądowa. Robson był moją
małą miłostką z czasów liceum i jako ta wszetecznica darzyłam
jednoczesną atencją i jego, i Fredka Merkurego. Ale to ten krzywozębny
bezdzietny pederasta jest mojom prawdziwom miłościom


Mania

Służąca Wincentego, relikt jego burżuazyjnych przyzwyczajeń. Nie była człowiekiem, wampirem, elfo-wilkołakiem ani nawet magiczną wróżką urodzaju, tylko kimś w rodzaju uszatego gnoma. (Hm, dopiero teraz dotarło do mnie, że nieświadomie musiałam inspirować się skrzatami domowymi.) Miała ze trzysta lat, niezbyt wywiązywała się ze swoich obowiązków, była małomówna, burkliwa i spała na kolanku od zlewu. W pewnym momencie powiła rozkoszne bękarty z jakimś anonimowym penisem, które to dzieciątka dały się poznać jako zmasowana plaga deluxe.


2008. Ten jeden wizerunek Mani robi za wszystkie

Belzebub

Alias Bruno vel Bubek. Dlaczego Belzebub - cholera wie, szczerze mówiąc. Stały gość Wincentego, amator ciężkiego brzmienia. Najpierw był demonem, potem zrobiłam z niego wąpierza, w każdym razie był archetypem metalowego kuca co to porozumiewa się głównie monosylabami. Smagłolicy, wcale przystojny, długie, krucze włosy. Stały gość Wincentowej posiadłości, jego metalowe płyty miały niebagatelny wpływ na bieg wydarzeń. Z czasem zrobiłam z niego konkretnego żądnego krwi skurwiela - a jeszcze później podzielił los Anne.


2009. Na mojej szafce w liceum była inskrypcja "Kołobrzeg '52". Uznałam to za niezwykle zabawne, toteż dałam Bubkowi taki marynarski tatuaż



Lilith

Jakie to mhroczne, oryghinalne imię, psia mać. Lilith była przywódczynią Aniołów Piekieł (fakt, iż ta nazwa już istnieje i należy do gangu motocyklowego, jakoś zupełnie mi nie przeszkadzał). Anioły Piekieł raz przylazły do domu Wincentego i zrobiły burdel, a wszystko po to, by główni bohaterowie się finalnie przytulili, aby dodać sobie otuchy. Lilith była typową laską motocyklisty obdarzoną aparycją, do której nastoletnia poczwarka jakoś tam mogła aspirować w swoich marzeniach - wysoka, długie kręcone włosy, tatuaże, skórzane ciuchy, szpile bijące na głowę te, które miałam na studniówce. Dzisiaj też podoba mi się stylówa rockersów, rockabilly i gotów z lat 80., ale aspirować do nich już mi się nie chce. Tak samo jak lubię tatuaże u innych, ale nie na mnie.
A jeśli chodzi o pozostałe Anioły Piekieł - ochrzczonych później mianem Róż Cmentarnych, bo mi się podobała taka alternatywa nazwa pośmiertnych plam opadowych - to nie są one warte dłuższego wywodu; są to postacie efemeryczne, którym po prostu chciałam nadać jak najwięcej czadowych imion bożków z różnych stron świata, bo jeszcze nie wiedziałam, jak bardzo opkowa jest ta konwencja.



2008. A to Anioły w komplecie
2009. Jestem kól mimo małych nóżek


2011 (to znaczy rysunek jest z 2009, ale przerobiłam go dwa lata później
z jakichś tam powodów). Nie wiem, co tu się odjaniepawla, ten gościu na dole
 miał być jej kochankiem i Głównym Złym (których też było sporo), ale jedno jest pewne - lubiłam i lubię rysować włosy, dlatego moje postacie są niemal zawsze obdarzone bujną czupryną. I chyba nie wiedziałam wtedy, że istnieje coś takiego jak pas do pończoch zamiast pończoch przytroczonych do majtasów

Lenora

Powstała dużo później, zapewne w 2009 roku, chyba jako przerobiona persona z Aniołów Piekieł i tym samym przejęła rolę wspomnianego awatara koleżanki. Zdążyłam się już wtedy ponacierać twórczością Poego, stąd imię - choć jej prawdziwe imię i nazwisko to Maria Murzańska (istniała taka naprawdę, szczypnęłam to  z tablicy na Rusinowej Polanie) i była prostym dziewczęciem, które zmarło przedwcześnie i stało się strzygą.
Jeśli chodzi o aparycję, Lenora była prawie tak odjechana jak Lilith - miała fioletowe włosy (czasem naturalne, czasem perukę) upstrzone milionem spinek i kokardek, nosiła gorsety, pończochy i spódniczki godne gotyckiej lolity i mocny, przypominający lalkę makijaż. Generalnie słuchałam wtedy Emilie Autumn. 


Emilia Jesień, rycina poglądowa

Z charakteru Lenora była, co tu dużo mówić, nawiedzona, bo była egzaltowana, skrajnie emocjonalna, beczała z byle powodu, a jednocześnie miała mieć dziewczęcy urok polegający głównie na skrajnej naiwności. Miała też problemy z pamięcią (dlatego też zapomniała, że jest jedną z Róż Cmentarnych) i czasami potrafiła wypsnąć jej się druga osobowość  o imieniu Eufrozyna, która wyzywała wszystkich ludzi dookoła. Prawdopodobnie dla postronnych, zarówno realnych, jak i fikcyjnych, była postacią niemożebnie wkurwiającą.



2009Rysowałam tumbrlowe włosy zanim stały się modne

2010 (chyba). Lenora miała swojego narzeczonego o budzącym respekt imieniu
Jędruś

I to tyle na dzisiaj. Mam nadzieję, że spotkanie z moim fikcyjnym folwarkiem było choć trochę frajdogenne, bo ja ubaw miałam, przeglądając te wszystkie rysuneczki i przypominając sobie, kto kogo użarł i kto kogo natarł nieśmiertelnością. Kolejna część (albo i części) już wkrótce, a na zakończenie - zbiorowe ryjuszki:


2009. To były czasy


czwartek, 13 sierpnia 2015

Metal Humbak i literatura polska


Opinie Humbaczka o skarbach literatury polskiej to prawie jotka w jotkę cytaty, które spisywałam na bieżąco, kisnąc ze śmiechu. "Zrób o tym komiks" powiedział, jak już rzucił betonem o Weselu, na co skwapliwie przystałam - i tak, w interwałach między księgami Mistera T, ulepiliśmy dzieło własne.

W ogóle skończył ostatnio 18 lat, także teges, jest już prawdziwym obywatelem i może iść do monopolowego.

Pamiętacie pewnie moją tabletową frustrację z poprzedniego odcinka - w tak zwanym międzyczasie znajoma (którą serdecznie pozdrawiam!) podzieliła się ze mną przemyśleniami na temat gównotabletu z Biedry, którego jest posiadaczką, a który mimo swojego biedrowego pochodzenia jest sprzetem wcale dobrym. Opowieść ta skradła moje serce, toteż kupiłam ten model w Media Expercie, niepomna, że przy wciśnięciu guzika "kup" usłyszałam w głowie Ewelinę Lisowską.

Unboxing był tak zmysłowym doświadczeniem, jakbym kupiła wibrator, a nie tablet - aczkolwiek nie pamiętam, kiedy ostatnio jakiś sprzęt mnie tak rozpieścił, nie przypuszczałam, że za taką cenę (160 zeta) kupię coś tak dobrego. No, ale jednak Wacom to Wacom, a nie mój poprzedni krzak, nawet pudełko było seksowne. Póki co, sprawdza się wyśmienicie; parafrazując faceta z reklamy Medispirant, jeszcze nigdy nie zawdzięczałam tak wiele tak małym wywalonym pieniądzom.

Chyba też jestem większym bystrzakiem niż kiedyś. Na Pentagramie miałam straszny problem z ogarnięciem, że patrzę gdzie indziej, niż rysuję, a teraz przyszło to zupełnie intuicyjnie. Poza tym mendzenie, że nie ogarniam Fotoszopa, było prawie moim znakiem firmowym, a starczyło kilka tutoriali, jakaś godzina i trochę cierpliwości, by się połapać w pędzlach, warstwach i reszcie. Jaram się jak Londyn w 1666 roku, łuhu!

Żłobienie tych opracowań zrodziło we mnie kilka refleksji o czytaniu i lekturach szkolnych, może następnym razem coś na ten temat skrobnę. A tymczasem - koncept wyuzdanych elfów chyba Wam się spodobał, no to wrzucam małą próbkę (tych, co jakkolwiek nadają się do publikacji):