czwartek, 18 lutego 2016

Kup pan zwierzaka + Rock umarł, rock jest martwy cz. 2 - Bowie, groupies i Bożek Relatywizmu Moralnego

 

Polecam dział Zwierzęta na Allegro - możecie na przykład kupić tam stado kuców za 87 tysięcy, zakocone samiczki alpak, ciułałę za 5 tysi, psa za złotówkę, zapowiedź miotu mastifa (tak) i skunksa. Ogłoszenia w tym kumiksie naturalnie nie są literalnym zrzynem i są Dziełem Inspirowanym, ale ogólnie that's the spirit.


Abstrahując od zwierząt, napisałam coś, z czego zrobiło mi się coś na kształt artykułu. Także ostrzegam, tl;dr.


Do napisania poprzedniego posta pchnęła mnie refleksja po śmierci Lemmy'ego i Bowiego – pisałam trochę o nich samych, trochę wspominałam moje nastoletnie czasy, gdy byłam kwasi-brudasem (nie mylić z quasi, to było kwasi, czyli kwaśne dosyć), a trochę zastanawiałam się, dlaczego muzyce rockowej można napisać już epitafium. Dzisiaj też trochę zabawię się w Aspirującą Dziennikarkę Muzyczną, ale o ile ostatnio unosiła się nad tekstem sentymentalna mgiełka, to teraz... no nie wiem, przypomina to trochę rzut kamieniem między oczy.

Pierwej – mała dygresja, ale taka, co to stanie punktem wyjścia. Na pewno spotkaliście się z syndromem martwej gwiazdy, i nie mam na myśli malowniczego wybuchu supernowej; myślę o tym pierdolcu neuronów, jaki zazwyczaj powstaje po śmierci kogoś znanego i przemożnym imperatywie obcowania z twórczością umarlaka – przynajmniej przez parę dni, zanim wrócimy do stanu pierwotnego, gdzie dany umarlak za życia nic a nic nas nie interesował. 
Z jednej strony wydaje się to naturalne, bo gdy ktoś odchodzi, pragniemy oddać komuś hołd, choćby malutki, choćbyśmy słabo tego kogoś znali; przez chwilę robi się jakby ciszej, przez chwile wzrok sięga dalej, bo każda śmierć to wyrwa w rzeczywistości. Jednakże – poczucie majestatu śmierci ma krótki żywot, bo ostatecznie robi się z tego dobry zgon jak każdy inny, którym pożywią się tabloidy i oficjalne fanpejdże śmierci nabijające oficjalne rekordy lajków. (Przykład: parę dni temu muzycy z Viola Beach, dość świeżego zespołu indierockowowego, mieli wypadek samochodowy – i żaden z nich nie przeżył. W parę godzin na ich fanpejdżu przybyło kilka tysięcy lajków.) Czasem jeszcze Tró Fani oburzają się, że oni delikwenta znają od pierwszego demo nagranego w piwnicy dziadka, a populus garnie się do ich ukochanego artysty tylko przez sensację wywołaną jego odejściem; ale czasami to zwykła przyzwoitość każe zamknąć japę i przeglądarkę. W końcu to nie my, wielbiciele i hejterzy, mamy tu najciężej, tylko ci, dla których nasz nieżyjący już bohater był członkiem rodziny i przyjacielem.

No dobra, tytułem wstępu przynudzam, bo i mnie dopadł mnie syndrom martwej gwiazdy. Do tej pory żyłam chyba pod kamieniem, bo nie zdawałam sobie sprawy, jaki David Bowie jest fantastyczny. To musiał być naprawdę ciężki kamień, bo jak wspominałam, miałam koleżankę, która była jego fanką, dla tej koleżanki zdarzyło mi się parę razy rysować Króla Goblinów, kiedyś napisałam też opko, gdzie wybiegający z budki telefonicznej Ziggy odegrał całkiem istotną rolę, wsadziłam go też do komiksu o Hot Space, czyli o płycie, której wszyscy nienawidzą, no i jakby nie było, totalnie lubiłam jego niektóre kawałki i baunsowałam do Next Day. Jego postać była po prostu oczywista, i dopiero po jego śmierci zdałam sobie sprawę, że o tym oczywistym człowieku nic nie wiem.
No a teraz kompulsywnie zajeżdżam Let's DanceZiggy'ego StardustaLow i Heroes, zajeżdżam winyla z Dancing in the Street, zasadniczo przestałam liczyć, ile razy obejrzałam wykonanie Starmana z Top of the Pops, obejrzałam Człowieka, który spadł na ziemię i Labirynt, no i chyba czas przeczytać jakąś biografię. Syndrom przebiega gwałtownie, ale jestem dzielna jak mój brat, co to zaczął słuchać Misfitsów tylko dlatego, że kupił sobie z nimi koszulkę. Mam do tego wrażenie, że wszystkie te płyty są dziwnie znajome, jakbym wróciła do nich po latach. No i nie powiem, żeby syndrom przebiegał boleśnie, bo David w każdym wieku był pięknym, charyzmatycznym mężczyzną  – te kości policzkowe, słodki Jezu w morelach – i możemy się tylko cieszyć z możności podziwiania wspaniałego stworzenia bożego w Człowieku, który spadł na ziemię, a i obcisłe legginsy Króla Goblinów też jakoś tak wywołują uśmiech. Ale abstrahując od legginsów – jeśli coś sprawia, że się uśmiechasz, to dobrze. Nieważne, czy robisz to od lat, czy od miesiąca.

bowie bulge - Google Search:
Słynne legginsy, rycina poglądowa
Miałam ja sobie taką watę cukrową w głowie, gdy baunsowałam do Blue Jean, ale syndrom martwej gwiazdy to nie tylko te słodkie peany na czyjąś cześć i nabijanie lajków – to też wyciąganie brudów wprost z galaktyki Kurvix już kilka dni po śmierci: otóż w polskim internecie tego nie ma, ale w zagranicznym roi się od artykułów, postów i dyskusji, które w formie gently reminder informują, że Bowie to gwałciciel.

Poszukałam informacji na ten temat – głównie z powodu ponurej ciekawości, ale nie przeczę, że jakiś emocjonalny naddatek był tu obecny. I znalazłam więcej niż chciałam – i to jest początek opowieści właściwej.

Pamiętacie incydent z rekinem? Jego udziałem jest ta strona rock'n'rolla, która dla samych zainteresowanych jest na porządku dziennym, a dla zwykłych zjadaczy chleba jest raczej kwaśna. Groupies były, są i będą, nikt się temu specjalnie nie dziwi, a w latach siedemdziesiątych ich występowanie było równie naturalne, jak to, że gwiazdy rocka wtedy miały status bogów na ziemi. Do tego kultura erotyczna tamtych lat jest już dla nas praktycznie nie do wyobrażenia – wbrew pozorom, nasza epoka jest potwornie konserwatywna. W okresie między wynalezieniem pigułki antykoncepcyjnej a odkryciem AIDS nikt nie zajmował się dekupażem, nie wypiekał orkiszowych ciabat i nie uczył się układania serwetek na ślubny stół - ludzie wciągali kokainę po kiblach, a robienie loda swoim gościom było równie oczywiste jak podanie im ręki. Również nasz bohater w tamtym okresie sobie nie żałował, i to za wzajemnym przyzwoleniem pierwszej żony Angie - wedle plotek tworząc z Jaggerem malowniczy trójkąt. Promiskuityzm pod szyldem hipisowskiej wolnej miłości był na porządku dziennym i nikogo nie dziwiły dziewczyny, które dojmująco chciały przespać się z Robertem Plantem, Keithem Richardsem czy Iggym Popem; w pewnym sensie była to alchemiczna równa wymiana: ja ci daję seks, ty mi dajesz możliwość kolejnego podboju. I powiem szczerze, aż tak bardzo im się nie dziwię, gwiazdy rocka lat siedemdziesiątych były bardzo pociągające.


Pociągająca gwiazda rocka, rycina poglądowa. Roślina do tego zachował
swój młodzieńczy, rozbrajający urok, choć dobija już do siedemdziesiątki
Troszkę można się rozmarzyć, myśląc o latach siedemdziesiątych jako o dekadzie nieograniczonych możliwości, ale te nostalgiczne nastroje toczy całkiem poważne raczysko.

Podówczas w Kalifornii szczególnie popularne były baby groupies – dziewczyny, które rozbijały się po nocnych klubach Los Angeles w poszukiwaniu wrażeń, i które naprawdę były baby: najczęściej miały po 13-16 lat, czasem nawet 12. Ich niekwestionowaną królową była Sable Starr: dziewczyna miała stracić dziewictwo z gitarzystą Spirit, gdy miała dwanaście lat, a w wieku lat trzynastu prowadzać się z Iggym Popem; jej jedenastoletnia siostra również wówczas się z nim prowadzać. Dobrze przeczytaliście, jedenastoletnia.

Znalezione obrazy dla zapytania sable starr iggy pop
Sable Starr i Iggy Pop, rycina poglądowa. Do tej pory znałam
to zdjęcie z doklejoną głową Bowiego w miejsce głowy Sable

Te nimfetki, ostro wymalowane, wyzywająco poubierane, miały być szczególną atrakcją muzycznej sceny Los Angeles i im poświęcony był w dużej mierze magazyn Star. Na jego łamach Sable chwaliła się, że zaliczyła między innymi Popa, Jaggera, Roberta Planta, Roda Stewarta, Alice’a Coopera – i Bowiego. Cóż, każdy, niezależnie od płci, chciałby uprawiać seks z Jaggerem, a w bycie groupie wpisany jest topos mitomaństwa – jasne, ale fantazje o Stonesach sobie, a rzeczywistość sobie. Ta żulerska gazetka chciała być bardzo groovy i literalnie zachęcała dziewczyny do tego, aby przestały być „nieśmiałe i zarumienione”, a stały się „odważnymi, nowymi kobietami w odważnym, nowym świecie” i zawierała ryczące nagłówki o między innymi o treści „Będziesz seksualną niewolnicą!” Na szczęście jej żywot był bardzo krótki, ale baby groupies dalej miały się świetnie i okupowały hollywoodzkie Sunset Strip.

Żulerska gazetka, rycina poglądowa
Jednak naszą właściwą bohaterką jest przyjaciółka Sable, Lori. Ta miała spotkać Bowiego w jednym z klubów Sunset Strip, który to Bołi od razu miał ochotę zabrać ją do hotelu. Odmówiła, gdyż nie była gotowa na jego majestat, no i była wciąż dziewicą (ostatnią w szkole), jak często podkreśla w wywiadach. Jednak parę miesięcy później, gdy Bołi wrócił do miasta, stwierdziła, że olać dziewictwo, olać pracę domową, i skończyło się na tym, że wylądowała w hotelu z nim i jego japońskim kimonem – i tam z najwyższą czułością David miał ją rozdziewiczyć. A działo się to w roku 1973 – Bowie miał wtedy dwadzieścia sześć lat, Lori niespełna piętnaście. „Kto nie chciałby stracić dziewictwa z Davidem Bowie?” dodaje w wywiadzie, szczęśliwa jak mało kto. Ale… nie widziałaś w tym nic złego?, pytają jej rozmówcy. Nie, to było cudowne doświadczenie; czuła się wtedy dorosła, no i pracowała już jako modelka. Poza tym, to były zupełnie inne czasy.

Zaraz, zaraz, ja kojarzę to nazwisko, kojarzę tę twarz. O szlag, jęknęłam ponownie, choć bardziej cenzuralnie. To jest ta czternastoletnia kochanka Jimmy'ego Page'a, którą miał porwać do hotelu i pod kluczem uprawiać z nią seks, gdy ta miała 14 lat. Ta sama, o której czytałam w Młocie Bogów. Ta sama, która z rozanieleniem opisywała biegłość Pejdża w posługiwaniu się pejczem w łóżku. I która teraz twierdzi, że swój kwiatuszek oddała Bowiemu, a niedługo potem Dżimi osobiście zadzwonił do niej do domu, w parę tygodni później zaczęła imprezować z Zeppelinami, a potem zakochała się w naszym bohaterze gitarowym, gdy menager Peter Grant wywiózł ją do jego pokoju hotelowego. Ach, jak ten Dżimi ją kochał, zanim porzucił ją dla pełnoletniej Bebe Buell.
(Potem Bebe porzuciła go dla Stevena Tylera. Generalnie Liv Tyler nie wzięła się znikąd.)

Jimmy Page i Lori Mattix, rycina poglądowa

Bebe Buell and Iggy Pop:
Pełnoletnia Bebe Buell, ale z Iggym Popem
Pęd ku wiedzy tak mnie uniósł, że spędziłam trochę czasu na weryfikacji tych faktów – i niby sporo się zgadza, akurat Bołi był wtedy w trasie po USA, i gdyby nie błędy w datach na zdjęciach w Getty Images, które przedstawiają Lori i Sable imprezujące z Zeppelinami, to w zasadzie byłaby ta marzycielska historia prawie wiarygodna. Prawie, bo sama zainteresowana parę razy ją zmieniała – chociażby nazwisko delikwenta, który miał ją pozbawić kwiatuszka; w jednym wywiadzie twierdz, że był to Page, bowiem zadzwonił do niej i kazał jej przyjechać (pono widział jej zdjęcia i chciał skosztować tego niedojrzałego owocu). (Cool story, sis.) Historyjka o porwaniu została sprzedana światu przez Richarda Cole’a, tour managera Zepów, który miał ambicję obsmarować ich jak tylko się da. Ale choć Page wyrzucił Młota bogów przez okno do rzeki, nie dowodzi to przecież, że to nieprawda.

To ten człowiek dał światu wspaniałe opowieści o pieprzeniu dziewczyny rekinem,
batożeniu groupies, porywaniu małoletnich do hotelu, przebieraniu się w damskie łachy
i straszeniu Steviego Wondera, zachęcaniu psa do odbycia stosunku z panienką oraz
o grupowym seksie w wannie pełniej fasoli z puszki. Richard Cole i Roślina, rycina poglądowa
Brzmi to wszystko jak rozpasana fantazja, ale jakiś swąd pozostaje. Pewnie, To Były Inne Czasy, a w tym środowisku dobieranie sobie nieletnich „partnerek” było na porządku dziennym: Elvis i 14-letnia Priscilla, Jerry Lee Lewis i jego 13-letnia kuzynka Myra Gale Brown (a gdy miał 14 lat, poślubił siedemnastolatkę), Steven Tyler i 14-letnia groupie Julia Holcomb, Plant i niejaka Audrey Hamilton, która wyglądała bardziej jak jego dziecko, a nie kochanka, Ted Nugend i 12-letnia Courtney Love, Sonny i Cher, którzy się poznali, gdy ta miała 16 lat. Sami też wcześnie zaczynali – na przykład Anthony Kiedis i Slash inicjację seksualną przeżyli w wieku 12 lat. Slash przespał się z koleżanką z bloku i potem się jeszcze do niej wprowadził, a Kiedisa rozparówczyła osiemnastoletnia prostytutka, którą, jak dobrze pamiętam, załatwił mu tatuś.

Slash robił w swoim życiu rzeczy prawie tak samo dziwne jak Ozzy; na
przykład nagi i zakrwawiony biegł przez całe pole golfowe, bo w hotelu
tak się naćpał, że wydawało mu się, że gonią go małe czarne stworki.
Potem schował się w schowku na miotły, skąd policja wyciągała go siłą
Ale powszechność zjawiska nie oznacza, że można uznać to za coś dobrego i akceptowalnego. Bo to kiepski motyw, gdy małoletnia dziewczyna, tak naprawdę jeszcze dziecko, uprawia seks ze starszym facetem, gdzie wokół leje się alkohol, krążą dragi i nawet jeśli ktoś przytomnie zauważy, że trzynastolatka nie powinna siedzieć w klubie nocnym ubrana w lateks, to nie zadzwoni na policję, bo jest zbyt spizgany. Nie udawajmy też, że nastolatki w ogóle nie uprawiają seksu. Jednak istnieje coś takiego, jak wiek zgody – minimalny wiek, w którym zgoda na seks uznana jest za w pełni świadomą i ważną prawnie. U nas to 15 lat, ale w USA zależy to od prawa stanowego – w Kalifornii to 18 lat. Zatem, jeśli to wszystko prawda, ktoś tu popełnił przestępstwo. W świetle tamtejszego prawa – gwałt.

I całkiem istotne, archetypiczne pytanie ciśnie się na usta – gdzie byli rodzice? Otóż wedle opowieści, Jimmy’ego miało ruszyć sumienie (a jednak różowe lata siedemdziesiąte nie oczadziały wszystkich kompletnie) i rozmówił się z matką Lori. Mamusia się zgodziła na ich związek, bo była zachwycona konceptem, że jej córka będzie z bogatym, wpływowym muzykiem, zupełnie jak Priscilla Presley. A wnioskując po tym, ile małoletnich groupies gnieździło się w klubach i że nikt nie robił z tego jakiejś tajemnicy, to odpowiedź brzmi – rodzice mieli bardziej niż wyjebane. Dlatego wydaje mi się, że wszyscy w jakimś sensie padli ofiarą Tamtych Czasów; nawet jeśli oficjalnie zakazane było (i jest) obcowanie płciowe z nieletnimi, ciche przyzwolenie społeczne zrobiło swoje. I nie wszystkie dziewczyny tak jak Lori wyszły z tego trybu życia bez szwanku na ciele i duszy… o ile oczywiście Lori nie kryje Pejdża, opisując to porwanie jako „totalnie romantyczne”.

Gdzie byli rodzice, rycina poglądowa. Od lewej Sable, Robert Plant, jakieś randomy,
John Bonham i Lori
Ale wiecie, co mnie naprawdę wkurwia i dlaczego w ogóle zachciało mi się o tym pisać? Reakcje ludzi na tę rewelację. Jedni w ogóle wzruszają ramionami, dlaczego mamy się przejmować, że czterdzieści lat temu ktoś wydymał chętną ku temu nastolatkę; jeden komć ogłosił prawdę objawioną, że u niego w szkole to było normalne, że piętnastolatki sypiają z dwudziestolatkami, po przecież dziewczyny wolą starszych facetów. A problem wcale nie zniknął, gdy skończyły się różowe lata siedemdziesiąte – Bill Wyman, mając prawie pięćdziesiątkę, w latach osiemdziesiątych spotykał się z trzynastoletnią Mandy Smith, po raz pierwszy przespał się z nią, gdy miała 14 lat i ukrywał ich związek do chwili, gdy skończyła 18 lat i gdy ją poślubił – w 1989 roku. Niezbyt się z tym ukrywał, a policja podobno przyjęła postawę „I’m totally okay with dis”. Nie no, luzik.

Luzik, rycina poglądowa
Bywają też głosy, które wyzywają te dziewczyny od szmat. Pamela des Barres, czyli słynna groupie Miss Pamela, ma na to jedną odpowiedź: „Tak bardzo mi przykro, że ty nie spałaś z Mickiem Jaggerem, a ja tak”. Także zabrała głos w sprawie Lori, pisząc, że groupies doskonale wiedziały, czego chcą, a Bowie nie powinien być wobec tego szkalowany; drażnią ją te feministyczne głosy wmawiające jej, że zachowywała się jak wór na spermę. Pytanie tylko, czy piętnastolatki (i młodsze dziewczyny) rzeczywiście wiedzą, czego chcą, zwłaszcza w sferze seksu. Do tego Pamela, w przeciwieństwie do Lori, jasno podkreśla, że wie, że w świetle prawa to, co robiła ona i inne małoletnie groupies, nazywane jest gwałtem.

Pamelcia z Robsonem - kiedyś i najwyraźniej całkiem niedawno
Przeczytałabym, ale boję się okładki
Trudno mi się do tego wszystkiego jednoznacznie odnieść. Czuję na swoim karku śmierdzący oddech Bożka Relatywizmu Moralnego i przypomina mi się radosny artykuł Magdaleny Środy, która w kontekście Polańskiego kategoryzuje sobie pedofilię na „lżejszą” i „cięższą”, a choć jako osoba „szanująca prawo” jest za ekstradycją, to jako osoba prywatna uważa, że trzeba facetowi dać spokój, bo kaman, robi fajne filmy. I twierdzi to osoba uważająca się za etyka i feministkę. 
Niezależnie od tego, Polański kojarzy się statystycznemu Polakowi z dobrymi filmami i gwałtem na trzynastolatce, a kolesie, którzy w tym samym okresie napychali dziewczyny zdechłymi rybami, kojarzą się tylko z dobrą muzyką. Ale widać trzeba umrzeć, by takie opowieści wybiły na światło dzienne. Widocznie to, czy małoletnia dziewczyna chce albo nie chce, stanowi wielką różnicę; argument równi pochyłej w tym miejscu sam ześlizguje się ku temu, że no przecież od wieków mężczyźni pojmowali za żony 12-, 13-latki, które w poprzednich wiekach, w odróżnieniu od współczesnych nastolatek, były już dojrzałe płciowo. Argumenty sięgające czasów, gdy ludzie żywo zastanawiali się, ile diabłów zmieści się na główce od szpilki, to znakomite argumenty.


W ostatecznym rozrachunku siedzę na kamyczku przemyśleń i niezbyt wiem, co z tą świeżo zdobytą, niesamowitą wiedzą zrobić. Muzyka tak zwana rozrywkowa jest moim hobby odkąd skończyłam cztery lata i gdzie zamiast bajek oglądałam teledyski Red Hot Chili Peppers, Jacksona i Queen. Wielu z tych muzyków to moje pierwsze nastoletnie miłości
, a dziś jedną z moich ulubionych rozrywek jest chodzenie do sklepów płytowych i śpiewanie piosenek z płyty, którą akurat mam w ręce. Może nie jest to kaliber Lance'a Armstronga, który z bohatera ogółu przeistoczył się raptownie w smętnego oszusta; ale o ile bieganie nago po polu golfowym, wjeżdżanie limuzyną do basenu i rzyganie do garnka z weselnym gulasze w wydaniu słynnych rokmenów jest nawet zabawne, to uwodzenie trzynastolatek już nie. Kiepsko po prostu dowiadywać się takich rzeczy o ludziach, których może nigdy się nie spotkało, ale których się zwyczajnie lubi i którzy potrafią być wielką inspiracją.

Sad Bowie is sad.
Smutny Bołi na koniec

Tak zwana szumnie bibliografia: