Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Joanna d'Arc. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Joanna d'Arc. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 28 sierpnia 2017

Żabencja od kuchni - niesamowity, ekskluzywny komiks Anno Domini 2005

Podczas rozmowy z Szogunem o szeroko pojętych magical girlsach, przypomniało mi się pewne cudo, które popełniłam w wieku lat 15. Wtedy mój umysł przede wszystkim zajmowały owe magical girlsy, czyli Kamikaze Kaito JeanneW.I.T.C.H. i Tokyo Mew Mew, a w połączeniu z gimnazjalną gehenną mój umysł produkował bardzo dużo tego typu historii, naturalnie ze mną w roli głównej. Wiecie, nie mogę pójść do szkoły, bo muszę uratować alternatywny świat, w którym notabene mieszka seksowny odmieniec napalony na mnie jak kornik w czasie święta lasu. To i rysowałam czasem takie kwasi-terapeutyczne komiksiki, oczywiście długopisem na kartkach w kratę, a ta opowiastka jest integralną częścią mojego ówczesnego dziennika (prowadzonego w kalendarzu z Paschaliną - miał ktoś? :D). I tak patrzę w tę otchłań, otchłań patrzy na mnie i poczułam nieodpartą chęć podzielenia się nią z Wami.

I powiem szczerze, o ile takie treści magicalowogirlsowe nie są skrajnie idiotyczne albo obliczone wyłącznie na trzepanie pieniądza, to ja je wciąż zaprawdę szanuję. Okres dojrzewania jest gówniany i trzeba mieć w kimś oparcie, nawet jeśli jest to piątka dziewczyn o nienaturalnych kolorach włosów. A o dziwo, taki Łicz po latach jawi się jako całkiem życiowy, bo prócz naparzania mocami żywiołów w orki były tam trudne relacje z rodzicami, ciężkie próby przyjaźni i rozczarowania uczuciowe. (Och, jak moje serduszko łkało przy zerwaniu Cornelii z Calebem, bo w Calebie byłam nieprzytomnie zadurzona. Dopiero potem zobaczyłam, że to zwykły dupczak, który potem poderwał jej najlepszą przyjaciółkę, bo nie było innych lasek w Meridianie. Samo życie.)

Tyle tytułem wstępu, oto wiekopomnie dzieuo (miejscami poprawiłam litery, bo bazgrałam wtedy przeohydnie): 



czwartek, 1 czerwca 2017

Gender z woli Boga

Dwa dni temu była rocznica spalenia Joanny d'Arc na stosie, aże nie wyrobiłam się na ten dzień, serwuję Wam tę rozkoszną datę na Dzień Dziecka. Joanna wkurza prawaków od Anno Domini 1431, bo w gruncie rzeczy jej herezja opierała się głównie na noszeniu spodni; lewak za to skonstatuje, że była zaprzysięgłą rojalistką i wszystkich czynów dokonała w imieniu nie własnym, a patriarchalnego bóstwa. 

Joaśkę po raz pierwszy napotkałam w wieku 6 lat w encyklopedii Larousse'a, a gdy miałam 15 lat i na okrągło słuchałam o niej piosenki, stwierdziłam, że ta babka jest bardziej niż cool. Wiejska dziewczyna, pochodząca z zapadłej dziury gdzieś w Lotaryngii, razu pewnego naściemniała rodzicom, że jedzie odwiedzić ciężarną kuzynkę - a tymczasem udało jej się zorganizować własną drużynę rycerską, po czym pokonać kilkaset kilometrów do siedziby delfina Karola, następnie spektakularnie wygrać kilka strategicznych bitew i doprowadzić do koronacji owego delfina. Miała mieć wówczas 17 lat, przeciętna nastolatka myśli wtedy o zaoszczędzeniu na nowy kompakt Eda Sheerana, a przeciętna nastolatka średniowieczna - by zmówić zdrowaśkę i wypasać barany. Z miejsca stała się moją idolką, bo w fantazjach też chciałam być taką czadową laską z mieczem, a w życiu codziennym być odważniejszą.
Lata później widzę w niej raczej ofiarę politycznych układów, zarówno szczęśliwych zbiegów okoliczności, jak i zaniechań, chciwości i nienawiści. Nie zmienia to jednak faktu, że wszystko zaczęło się od charyzmy i uporu Joanny; pod ostrzałem kilkudziesięciu teologów udzielała odpowiedzi, od których palił się im grunt pod nogami, a w obliczu śmierci - raz przymuszona odwołała swoje zeznania, by potem do nich stanowczo wrócić.
Piętnastowieczna wieśniaczka w sumie dalej jest cool.