Pokazywanie postów oznaczonych etykietą feminizm. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą feminizm. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 31 lipca 2017

Komiks poniekąd zaangażowany (i bardzo wulgarny) (językowo)

Kiedy byłam nastolatką, mniej więcej gdzieś w mezozoiku, to internet dzielił się przede wszystkim na dwa obozy: tych, którzy nienawidzili Tokio Hotel i tych, którzy bronili ich honoru. 
Z mniej przyjemnych rzeczy dziejących się w tak zwanym realu (chyba jeszcze istnieje to miejsce) pamiętam epizod, gdy dziewczyna z równoległej klasy została opluta tylko dlatego, że założyła koszulkę z zespołem metalowym. Ale to był Służew, to osobna historia.

Nie mówię, że Kiedyś Było Lepiej. Ani że nastolatki w ogóle nie interesowały się polityką i społeczeństwem. Tylko że pojazdy na Tokio Hotel, Blog 27 i podobne zespoły trzeba było specjalnie wyszukać, bo raz, internet jeszcze nie umiał dobrze w serwisy społecznościowe, a dwa, dotyczyło to wąskiego grona wielbicieli i hejterów (stpol. nienawistników). Obrzucano się dłuższą chwilę inwektywami, produkowano kolejne posty - po czym i tak się z tego wyrastało. 

Tymczasem ta mała nienawiść na tle muzycznym nijak ma się do nienawiści, jaką można teraz zaobserwować pod co drugim, trzecim postem na fejsie, filmem na Youtube, komentarzu na serwisie informacyjnym. Na temat mowy nienawiści wypowiedziało się już tyle osób i w taki sposób, że mój komentarz nie jest niezbędny; zadziwia mnie jednak zmiana mentalności wśród nastolatków, czasem wręcz dzieci - ten mój mezozoik miał miejsce ledwo dekadę temu. Też interesowaliśmy się polityką, bo w końcu chciano ubrać nas w mundurki, straszono homotubisiami, a beka z rządzących była na porządku dziennym. Ale nikt wtedy nie próbował masowo udowadniać, że prawaki są ociężałe umysłowo, a lewaki to chyba są dumne, że są pierdolnięte; nikt masowo nie przerzucał się absurdalnie rozbudowaną argumentacją na temat wolnego rynku, no i nie było kiedyś tak... serio, jak jest teraz. Wiadomo, skąd taki podział - podobno już z 15 lat temu w "Tygodniku Powszechnym" wieszczono, że wydarzy się coś naprawdę wielkiego kalibru, co spowoduje rozłam w kraju i niemożność porozumienia stron - i właśnie przeraża mnie, że kategoryzacja społeczna jest teraz podporządkowana dwóm obozom. No dobra, czterem, bo można być jeszcze kryptolewakiem i Żydem z zarządu powierniczego. Serio, już wolałam, kiedy było się metalem i nienawidziło się techno, bo tak. To "bo tak" nie niosło ze sobą zagrożenia większego niż to, że naplują na ciebie dresy albo wdasz się w bójkę z wyznawcami nu-metalu, bo nu-metal to gówno przecież, nie metal.

Uczciwie przyznam, że nie jestem osobą, która zupełnie ale to zupełnie nie zwraca uwagi na to, czy ktoś sympatyzuje z prawicą, czy z lewicą. Aczkolwiek nie liczy się to dla mnie w pierwszej kolejności, czy może raczej - to tylko jedna ze składowych osobowości, a skoro polityką nie interesuję się tak bardzo jak, dajmy na to, tą nieszczęsną muzyką, to schodzi to na daleki plan. Zwłaszcza, kiedy dobrze się ze sobą dogaduje. Może dlatego jestem totalnym lewakiem, bo, jak wiadomo, lewaki tolerują wszystko jak leci i są przecież nielogiczni. Ale jeśli lewactwo gwarantuje mi dobre dogadywanie się z patriotami, katolikami, komunistami, żydami, protestantami, peowcami i pisowcami, w dwóch słowach, z porządnymi ludźmi - to chcę je pielęgnować. 
(Właściwie to dalej trochę oceniam ludzi po guście muzycznym. Poza tym w tej materii łatwo można nabrać pokory, kiedy zaczyna ci się podobać kawałek Harry'ego Stylesa.)


PS 1 Daily Mordor: ostatnio do tramwaju wsiadło z pięciu zaprawionych już młodzieńców i całą drogę wysłuchiwałam CZY JEST TU JAKIŚ CWANIACZEK Z PO, JEBAĆ PO, PO ROBI LACHY, TYLKO PIS, JA JESTEM ZA POLSKĄ, JAK KTOŚ JEST ZA PO TO OBIJEMY MU Z KOLEGAMI MORDĘ! Na szczęście trzydzieści jeden ma krótką trasę.

PS 2 W trakcie pisania podkreślało mi tu słowo "prawak" jako błąd. Brak podkreślenia przy słowie "lewak". Blogger, what did you do.

PS 3 Żeby nie być gołosłowną, własnoręcznie wykopałam i poczyniłam podobizny takich reliktów z minionej epoki:

Rycina 1. Typowy szablon bloga szkalującego grupę z Magdeburga
Rycina 2. Mam wrażenie, że skądś znam wyrażenie "bezmózgie yeti"
PS 4 Zainteresowanych obrazem poglądowym, jak wygląda warszawski Służew i w jakich klimatach pobierałam nauki, odsyłam do teledysku TUTAJ, który to jest teledyskiem bardzo prawilnym. Akcja w dużej mierze dzieje się na moim dawnym boisku szkolnym. Generalnie zabrakło mi na egzaminie 3 punktów do wymarzonego gimnazjum i te 3 punkty bardzo zaważyły na moim dalszym życiu.

PS 5 Na zakończenie - tym razem muzyczka lewacka (która zawitała w Opowieści podręcznej; czytałam, serialu nie oglądałam, ale za obecność The Knife propsuję go w ciemno):



wtorek, 22 września 2015

Release yourself, release the catfish!




umieram
ale jestem z siebie dumna

Sum ma swoje źródło w opowieści mego taty - kiedyś cały dzień łowił ryby i ponoć była to najlepsza impreza w jego życiu, bo co zarzucił wędkę, to od razu brało. Uznałam to za wspaniałe, tym bardziej, że nigdy nie byłam na rybach; a jak opowiedziałam o tym Dolanowi, to ta opowiedziała mi o łowieniu suma na zdechłego kota. To też uznałam za fascynujące, i ten sum tak się przewijał, przewijał, aż jakoś tak idealnie wpasował się w nowy kumiks. Wszak to królewska ryba ;)

Stylówa to w dużej mierze efekt zafrapowania dżenderowym imidżem The Knife, ostatnio w kółko słucham Shaking the Habitual (czyli Płyty Której Nie Da Się Słuchać). No i zafrapowania Kermitem.






<a href="http://www.bloglovin.com/blog/3253711/?claim=eb3mhrpkyhq">Follow my blog with Bloglovin</a>

poniedziałek, 10 listopada 2014

Zmasowany Atak Badziewnych Wymówek


Dobra, niech pierwszy rzuci kamieniem i tak dalej: każdy w swoim życiu przynajmniej raz wymówił się chorą babcią, bólem głowy, czesaniem kozy czy po prostu tym, że nie może. Niektórzy też rzeczywiście w danym momencie tygodnia, miesiąca lub życia nie mają czasu. I musiałabym też rzucić kamieniem w samą siebie - co prawda postanowiłam sobie niedawno być Bardziej Szlachetną i pracować nad swoim charakterem, ale jestem takim derpem, że czasami moje koleje losu naprawdę brzmią jak kretyńska wymówka. 

Jednak ostatnio nasłuchałam się aż za dużo takich uroczych męskich wymówek - czy to od znajomych, czy to na uszy własne. Tekstów tak grubymi nićmi szytych i tak bezczelnych, że aż dziw, że delikwent nie ma odwagi powiedzieć szczerze, co ma na myśli. Nie mówię, że kobiety w ogóle nie stosują tej taktyki, obawiam się jednak, że nie wykazują aż takiej fantazji. Wiem, że czasem brak odwagi powiedzieć coś wprost, ale... eee, nie, nie o to chodzi.

Wszystkie betony prawdziwe jak amen w pacierzu, smuteg & dokąd zmierzasz, świecie *smutna melodia na skrzypce*.

piątek, 27 grudnia 2013

Niewiarygodne Przygody Żaby w Roku 2013




Jeśli miałabym do czegoś przyrównać ten rok, to do wyprucia gołą ręką serca i zepchnięcia do lodowatej wody - i w następnej kolejności do fabuluśnego wypłynięcia w rytmie Feels Like Heaven i dostania się do seksownej trąby powietrznej.



Ale pani terapeutka byłaby ze mnie dumna, zrobiłam niezłe postępy. Nawet jeśli wciąż potrafię wywrócić się na płaskiej powierzchni, rzucać sucharami pozbawiającymi przytomności i zasnąć na kanapie, robię to w lepszym stylu. 

Dedykuję pasek wszystkim moim krewnym-i-znajomym-Królika, z którymi spędziłam ten czas - bez ich wsparcia i obecności pewnie nie przydreptałabym do punktu, w którym teraz jestem. Mam nadzieję że odwdzięczyłam Wam się tym samym (albo będę miała ku temu sposobność). Buziaczki.

A teraz, skoro święta się skończyły i nowy rok nadchodzi, trzeba nam baunsować:


 Szczęśliwego nowego!

sobota, 5 października 2013

Akcja emancypacja



Czyli parafraza słynnej myśli Tytusa de Zoo, jedynego słusznego filozofa. Pomysł powstał już jakiś czas temu, jak siedziałam na zajęciach z historii powszechnej XIX wieku, a do jego realizacji zainspirowała mnie gównoburza pod tym komiksem Kiciputka: http://kiciputek.blogspot.com/2013/09/witch-hunt.html. Można uznawać to za swego rodzaju hipsterkę - i nie żebym liczyła na podobnego shitstorma, jestem wszak tylko ubogim rzemieślnikiem.

Zastanawia mnie i zadziwia, że już na samo hasło "feminizm" tak wielu ludzi dostaje ataku agresji połączonej z atakiem czegoś, co można nazwać werbalną sraką. Naprawdę, gdybym była zaangażowaną feministką, bałabym się powiedzieć o tym w szerszym towarzystwie, bo zaraz zostałabym przez obie płcie okrzyknięta niedopchniętą, lesbijską separatystką i ogólnie jawiłabym się jako żeńska wersja Hulka. (Oczywiście, tak być nie powinno, bo moje ideały powinny być ważniejsze niż opinia społeczeństwa głosząca, że jestem tymże Hulkiem.) Może i dramatyzuję, ale wydaje mi się, że gdybym obwieściła, że trzymam dziewictwo do ślubu czy coś w tym stylu, zostałoby to lepiej przyjęte.

No cóż – takie, a nie inne postrzeganie pań które deklarują, że są feministkami, nie wzięło się znikąd – nie wiem, czy transparenty w stylu „Nienawidzimy białych, bogatych mężczyzn” to tak na serio, ale jeśli tak, to pozostaje mi tylko ubolewać nad krętymi ścieżkami ewolucji. Chyba zapomniały, że owszem, sawantki, owszem, marsze, transparenty, wiece - ale zmienić prawo na korzystniejsze dla kobiety mogli wtedy tylko... mężczyźni.

Jednakże - miałam kiedyś okazję studiować artykuły z czasopism wydawanych na przełomie XIX i XX wieku, które dotyczyły kwestii kobiecej. I dzisiejsze argumenty przeciw– po co w ogóle jest feminizm, że to roszczenia takich, co im się w dupach poprzewracało – są niemalże identyczne. Czyli wracamy do korzeni – stąd rysunek taki, a nie inny. 

A jeśli chodzi o to, czy feminizm jest potrzebny czy nie. Chociaż żyję w XXI wieku, zewsząd słyszę napierdalanie w stylu „weź odpuść, facet już tak ma”, „no, chyba za bardzo się przed nim otworzyłaś, a faceci to wolą szczęśliwe kobiety”, „to kobieta powinna dbać, by nie doszło do współżycia”, „nie można na niego naciskać, inaczej się zniechęci”. I to nie są rzeczy, które kierują do nas faceci - tylko my, kobiety, udzielamy sobie takich rad. A przynajmniej ja to słyszę - nie mogę mówić w imieniu wszystkich. Ale odnoszę wrażenie, że istnieje coś w rodzaju wspólnej jaźni i w kobietach dalej pokutuje nieświadomy lęk, że żaden nas (łaskawie) nie zechce, jeśli pozwolimy sobie na… no cóż, na bycie sobą. Mężczyźni - mądrzy mężczyźni - kochają nas za to, że jesteśmy kobietami (i na odwrót), ale co wspólnego z byciem kobietą ma wpychanie sobie w tyłek takich bolców powinności? 
Siedziałam kiedyś na imprezie i chociaż byłam pijana, nawiedziła mnie całkiem trzeźwa myśl – kto i dlaczego wmówił nam, że mamy odwalać jakieś niestworzone cyrki, a słowami znajomej - dosłownie golić do cna mentalne włosy łonowe - żeby ktoś w ogóle chciał nas zapłodnić?

Naturellement, argument, że normalny człowiek się presją społeczną nie przejmuje, jest całkiem sensowny - ale trzeba też wziąć pod uwagę, że bycie człowiekiem to generalnie balansowanie między zachowaniem indywidualności a byciem aprobowanym przez innych - zwłaszcza, jeśli na tych innych nam zależy. A to, że czasem zależy nam zbyt mocno, to już inna sprawa.

Idąc dalej – powtarzanie frazesów w stylu „facet już tak ma" to zwyczajny seksizm. Bo robisz z mężczyzny zwykłego gamonia, od którego nie można wymagać, którego inteligencja emocjonalna mieści się w łyżeczce do herbaty i nic tylko po jajach się drapie. A tymczasem kobieta może sobie jaśnieć jak ta Maryja Zawsze Dziewica, bo mądrzejsza, bo bardziej wyrozumiała. 

Poza tym równość płciowa istnieje - obie płcie są tak samo głupie, a poza tym wszyscy umrzemy. Dziękuję.