Pokazywanie postów oznaczonych etykietą walentynki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą walentynki. Pokaż wszystkie posty

środa, 14 lutego 2018

Szary to nie znaczy zawsze to samo


Popielec to mi Szogun podsunął, a to, że wczoraj na własne życzenie obejrzałam drugą część Greja, to już inna para kaloszy. Do tego zupełnie jakoś z cicha pęk wyszła książkowa druga część oczami Kriszcziana, ale sami wyszukajcie sobie tytuł, jest zbyt klocowaty (okładka tym bardziej), bym ot tak rzucała go Wam między oczy. Jakaś perwersyjna część mnie chce to przeczytać, chociaż doskonale pamiętam, jakiego dostałam pierdolca neuronów (o tu) po trzeciej części i pewnie nie złakomię się na napisanie jakiejś recenzji, bo to jak kopanie leżącego. I poprawianie tego kopa łopatą.

Chociaż nijak nie rozumiem (i nie próbuję zrozumieć) ludzi, którzy uważają Greja za boga seksu i za DOBRZE NAPISANĄ oraz SKOMPLIKOWANĄ postać (kaszel), jak najbardziej rozumiem fascynację fikcyjną postacią, która wykracza nieco poza regularną sympatię. Nawet w teorii literatury problem postaci literackiej to osobne zagadnienie - bo mamy tendencję do mówienia o symulacjach charakteru jako o prawdziwych osobach - więc dlaczego mamy sobie wyrzucać, że podoba nam się koleś z kreskówki? Czasy się zresztą nieco zmieniły, teraz całkiem modnie durzyć się w fikcyjnych bohaterach i nie jest to synonimem bycia opóźnionym w rozwoju. 



Takich fikcyjnych lowelasów miałam na koncie sporo i każdego wciąż pamiętam. Do większości żywię choćby drobny sentyment, niektórzy wciąż są jakoś obecni w moim życiu. A skoro są walentynki, to co mi tam; zróbmy sobie przegląd kilku z tych niespełnionych miłostek... 

Sknerus McKwacz

Nie żartuję. Afekt żywiony do antropomorficznej, obrzydliwie bogatej kaczki po dziewięćdziesiątce ani chybi postawiłby mnie w rzędzie zoo-geronto-fikcjo-pieniądzofilów, na szczęście miałam tylko kilka lat. Razu pewnego, po bożemu czytając sobie "Kaczora Donalda", nagle doznałam osobliwej fascynacji - wgapiałam się kadr, w którym Sknerus poprawia sobie rozchełstany płaszcz. I to nie była ta żenada, jaką odczuwałam na widok wielkich bosych stóp Goofy'ego (fuj), to był jakiś taki... dziwny przebłysk. Aczkolwiek nie traktowałam go nigdy jako obiekty stricte romantycznych zainteresowań - to była sympatia, choć już z pewnym odcieniem fascynacji drugą płcią. No, o płci tutaj możemy mówić, skoro w jednym komiksie Dona Rosy (którego do dziś jestem fanką) jest mocno sugerowane sknerusowe rypcium-pypcium ze Złotką. DALEJ NIE ŻARTUJĘ.


Sugerowane rypcium-pypcium, rycina poglądowa (Więzień Doliny Białej Śmierci)


Milo Thatch

Atlantyda: Zaginiony ląd  poza podejrzanie znaną nam fabułą (przyjeżdża białas do dziewiczej krainy) ma w sobie trzy zdecydowanie dobre rzeczy. Pierwsza to fakt, że to nie jest typowy disneyowski musical i w żadnym momencie nikt nie stoi w rozkroku i nie wyrykuje przed siebie piosenek (sorry, akceptuję piosenki tylko w Królu Lwie). Druga - w produkcji maczali palce Régis Loisel i Mike Mignola. Trzeci - to główny bohater. Milo nie jest napakowanym księciem i stanowczo nie jest dobrą partią: jest wyleszczonym stulejarzem w okularach, który swoje nerdostwo wyniósł na poziom naukowy i tylko przypadkiem udało mu się załapać na odkrywanie Atlantydy. I o ile John Smith z Pocahontas tylko trochę się spocił, bo z miejsca był Odważny i Seksowny (no dobra, dostał kulkę, ale z taką napompowaną klatą pewnie ledwo co musnęła mu suta), tak Milo musiał startować zupełnie od zera, by uratować ową dziewiczą krainę i zdobyć serce laski, która bez problemu wbiłaby mu dzidę w brzuch. A poza tym był taki uroczy.

Uroczy jak pieron, rycina poglądowa


Andy Larkin
Prawdziwy ideał mężczyzny dla kogoś, kto jest amatorem niewybrednych, acz skomplikowanych logistycznie dowcipów, których nie dałoby się zrealizować w mokotowskiej szkole. Taki trochę Maciek z Dupy dla młodszych. Andy prawdopodobnie ujął mnie swym oddaniem swej osobliwej pasji, głosem Jacka Kopczyńskiego i notorycznym gubieniem spodni, nawet jego różowe włosy nie budziły we mnie sprzeciwu. Tylko ja się pytam, czemu podobała mu się ta zdzira Lori, która jednocześnie go bajerowała, gardziła jego oddaniem dla sztuki dowcipu i próbowała wzbudzić w nim zazdrość, flirtując z tym bucowatym konusem.


Kiedyś przez pół odcinka szukał kibla, byłam oczarowana
tym typem humoru


Andy Denker

Swego czasu zaczytywałam się w serii o Amy, sklonowanej dziewczynie, która musi radzić sobie z faktem, że jest przekotem i dybią na nią złe korporacje. No i tak fikuśnie się okazało, że sklonowano też chłopczynę, ażeby dopełnić reprodukcyjnego dzieła, i OCZYWIŚCIE spotykają się na jakimś obozie surwiwalowym i OCZYWIŚCIE czują do siebie niekontrolowany pociąg, przeca mają się rozmnażać. Łojezuuu, ale oni się całowali w tym leśnym jeziorku i łojezuuu, ale on był odważny, w końcu później walczył z niedźwiedziem gołymi rękami i szpiegował neonazistów... XD


Jego focia nie istnieje, więc wstawiam
Stevena Seagala z marchewką



Lucky Luke
Wbrew porzekadłu, aby najpierw czytać mangę, a potem oglądać anime, do dziś nie przeczytałam żadnego komiksu z Lucky Lukiem (choć nie wynika to z nienawiści czy coś, nie mam ciąguty), za to namiętnie oglądałam kreskówkę. Prawdopodobnie jak w przypadku dowcipnego Andy'ego, ujął mnie głos aktora, który stał za polską wersją. Pewnie stercząca grzywka i wspaniały mamtowdupizm też zrobiły swoje. O dziwo, jakoś bardzo wyrzucałam sobie, że to oglądam, pewnie dlatego, że to CHŁOPSKA bajka. (Jakbym wcześniej nie oglądała Didżimonów jak p o j e b a n a)


Caleb
Moje pierwsze tró zakochanie, nie licząc Bosky'ego Daniela Radcliffe'a. Najlepsze ciacho w Innym Świecie, bo w zasadzie jedno z trzech, pozostałych dwóch to smętne parówczaki w powłóczystych szatach. Ach, Caleb. Zbuntowany wojownik z Meridianu, jakże inny od moich gimnazjalnych kolegów, którzy pierdzieli na matematyce i marzyli, by być jak Peja. Po czym okazuje się, że Caleb miał być lekcją dla dorastających dziewcząt, że nie ma książąt na białym koniu, którzy przychodzą do ciebie prosto ze snów. Dziewczyna ryzykuje utratę mocy, przyjaciół a nawet zdrowia, by uratować ci twoją magiczną dupę? Rzuć ją parę odcinków później mówiąc, że zakochałeś się w osobie, która nie istnieje (bo nagle ogarniasz, że magical girl przed przemianą nie mają tak dużych cycków), a w ogóle za bardzo się różnimy, gitara siema, teraz wezmę w obroty twoją najlepszą przyjaciółkę. 
A ja dla ciebie wstawałam o ósmej rano w niedzielę by oglądać Łicza, ty pajęczy siku.


Kiedyś na tym plakacie domalowałam im brody, sierp i młot
oraz podpisałam "Tak narodził się komunizm"

Głos Hauru w polskim dubbingu (co?)

Skoro głos jest bezcielesny, uznajmy go za postać fikcyjną. Jak nietrudno się domyślić, zwracam wybitną uwagę na męskie głosy, niezależnie od tego, czy ich właścicielami są lektorzy, aktorzy i wokaliści, czy zwykli, acz mili śmiertelnicy. Ruchomy zamek Hauru jest moim ulubionym poprawiaczem humoru i o ile sam Hauru jest dla mnie po prostu fajną, dynamiczną postacią, to na punkcie głosu Bartosza Adamczyka jestem do dziś pieprznięta jak koń po kręceniu westernu. Sam pan jest mniej znanym aktorem o sympatycznej, misiowatej twarzy w ogóle niepasującej do takiego głosu - co mam kompletnie gdzieś, bo liczy się tylko to, jakim tonem Hauru każe sięgać Sophie do kieszeni, jakby co najmniej kazał jej się rozbierać (i jakby nie miała wtedy 90 lat).

ebebebe co to ja miałam

Michael Moscovitz 

Jego focia również nie istnieje, więc daję filmowego nosiciela
Pamiętnik księżniczki dzisiaj raczej trąca, ale ta seria miała na mnie niebagatelny wpływ - począwszy na tym, że w pewnej mierze ukształtowała mój styl pisania, a skończywszy na tym, że tamtejsze bolączki damsko-męskie odzwierciedlały też moje, bowiem w okolicy nie było wtedy nikogo, kto miałby dłonie na tyle zwinne, by zbić półkę i jeszcze zabrać dziewczynę do krainy rozkoszy (parafraza cytatu). Grej przy Michaelu może się schować - ten drugi miał jakieś 170 IQ, zbudował na studiach robotyczne ramię, które mogło przeprowadzić skoplikowane operacje na otwartym sercu, a przy tym lubił oglądać dystopie sfi-fi i programować. Niestety, Pamiętnik stał się tym samym źródłem mej wielkiej udręki, bo potwierdził to, co ze zgrozą przeczytałam  w podręczniku od biologii. A mianowicie to, że wszyscy chłopcy chcą TO robić. I dlatego kiedy Michael zaczął ciągać Mię po krzakach i zaserwował jej tekst, że nie będzie czekał wiecznie (notabene, miał 18 lat, ona ledwo 15), stwierdziłam, że zwijam mandżurię i ostawam się przy moim dziewstwie (parafraza cytatu z Legendy o świętym Aleksym).


Faust VII

Jaki lachon, moje serce bije tylko dla niego
Wiem, że srogi zwał, ale ej, to była fajna seria, jedno z trzech na krzyż anime, które w ogóle chciało mi się oglądać. Gościu miał gotyckie umiejętności typu nekromancja i wyglądał jak owoc miłości Mary Shelley i Tima Burtona, czego mogłam więcej pragnąć.


Eduardo Cullen

No dobra, to jest dopiero zwał. Ale miałam wtedy poprawkę z matmy, więc to moje usprawiedliwienie, potrzebowałam pocieszenia i zapomnienia. Zresztą, pół świata uległo mormońskim manipulacjom Stefy Meyer, a podział między wielbicielami a hejterami Roberta Pattinsona był równie dramatyczny co między państwami Osi a aliantami. Edward był staroświecki, znakomicie wyglądał, był bogaty, miał volvo, a do tego był prawiczkiem z otchłani mroku. Był też stalkerem, manipulatorem, narcystycznym cebulakiem i zwyczajnym rybim fiutem, nawet był tak samo zimny.  Ma jednak jedną zaletę - znakomicie uodparnia na Greja i wszystko inne, co pod pozorem romantyzmu proponuje chorą, toksyczną relację. Także, Edwardzie, ssij podpę.

Tośmy się pośmiali i podokazywali - rzucajcie swoimi fikcyjnymi lowelasami, podokazujemy razem!

wtorek, 14 lutego 2017

Sealed with a kiss


Tak mnie naszło, by zrobić coś analogowo. Nie tylko zrobić szkic, który jest jedynie wytyczną, jak stawiać kreski na tablecie, a który to szkic później wala się po szufladzie. Skoro o miłości mowa, miałam chęć zrobić coś, co przypomina mi moje początki w rysowaniu komiksów - ręcznie, krzywo i radośnie, czyli tak, jak sześć lat temu. Lubię tablet, potrafi bardzo ułatwić życie i z Fotoszopem daje praktycznie nieograniczone możliwości, ale nie ma w nim przyjemności realnego obcowania z narzędziami, z którymi się pracuje - przyjemności płynącej z zapachu drewna w ołówkach, z chropowatości papieru, z kreślenia linii piórkiem, i nawet z tej przypadkowości, której efektów nie da się naprawić. Co potrafi być paraliżujące, skoro nie ta się tego cofnąć trzema klawiszami. Ale i wyzwalające.

***
Foczki wymyślił Szogun. Zwierzęta stale nam towarzyszą, chociażby dlatego, że ja zbieram żaby, a on nosorożce. Ponadto nie tylko podryw na dinozaury, a wspólna życiowa pasja stała się zalążkiem naszej znajomości; jakże miodnie jest rozwodzić się nad palatalizacjami w językach bałtosłowiańskich i nad tym, jaki chwyt literacki sprawi, że bohater będzie bardziej interesujący niż kłoda. A pasja tudzież hobby są równie istotne, co związki międzyludzkie i tak samo wymagają pielęgnacji i uczucia, więc czemu nie podpiąć tego pod walentynki. 
Nie policzę, ile razy się piekliłam, bo mi coś nie wyszło, bo kolory dupne, bo pomysł dupny, bo krzywo przykleiłam, nie umiem opisywać krajobrazów, bo bohaterowie są tak finezyjni jak owa kłoda - a w szerszej perspektywie, czy to, co robię, ma jakiś sens, czy komuś się to w ogóle podoba, czy wśród profesjonalistów będzie miejsce dla moich dziełek. Lecz jak to mądry rabbi rzekł, wchodzimy w relacje, bo czyjeś towarzystwo jest dla nas o wiele istotniejsze niż ludzka niedoskonałość. Tak samo nawet w najmniej dochodowej i prestiżowej pasji chodzi o to, czy daje nam szczęście - a i tak nie zawsze wygląda ono tak samo i czasem czuć tylko frustrację. Brzmi kołczingowo, ale banały mają to do siebie, że są prawdziwe; bo frustracja nie jest aż tak przykra jak życie bez pasji - nawet jeśli jest to zbieranie nakrętek po coli. 

***
Klasyczny wariant spędzenia walentynek przypadł mi w życiu tylko raz - poszłam na randkę, i to pierwszą w życiu, była czerwona róża, wypad na kręgle itepe. Wspominam to raczej z zażenowaniem, bo dopiero po umówieniu się skumałam, że sobota to walętyngi, potem rozpięła mi się bluzka na cyckach (co zauważyłam już w domu), sala z kręglami nie jest miejsce, gdzie można się klarownie porozumieć, a sam delikwent nagle zapragnął przymierzać ciuchy, więc przeciągnął mnie po paru sklepach. Zapewne to tylko potwierdzenie, że bycie człowiekiem będzie dla mnie zawsze ziemią nieznaną, a moim przeznaczeniem jest bycie reptilianinem z genem wiecznej wtopy.
Poza tym 14 lutego kojarzy mi się dosyć ambiwalentnie. Z jednej strony jest to pasmo upokorzeń fundowane co roku przez speców marketingowych (Dolan mi powiedziała, a umie w marketing, że po prostu trzeba było zapełnić dziurę między Bożym Narodzeniem a Wielkanocą) i wspomnienia z czasów, gdy w klasie moja imienniczka dostawała sześć walentynek, a ja żadnej, bo się było żeńskim stulejarzem. A z drugiej strony, u nas to święto całkiem rodzinne, bo dziś gotuje się tak wykwintne spécialité de la maison jak romantyczna kaszanka i obdarowuje czymś słodkim - w czym o dziwo przoduje babcia, a skoro pamięta wojnę, to mogłaby mieć wywalone na to nowomodne, imperialistyczne święto. 
Mam więc gdzieś tam w duszy kompleks stulejarności, że nie spędziłam jak dotąd tego dnia pijąc szampana na balkonie jakiejś paryskiej kamienicy i nie przeżyłam nocy miłosnej z płatkami róż truskawkami w czekoladzie. Ale potem ze zdwojoną siłą wraca mi rozum i godność człowieka, wspominam tę pierwszą randkę, i już wiem, że jakbym miała 14 lutego pójść do kina na Greya, co by odhaczyć pierwszy punkt z Kina, Kolacji i Kopulacji, to palnęłabym sobie w łeb. Obecnie niemal każde święto, także religijne, składa się głównie z produktów, na które mamy wydać dużo, dużo pieniążków - a przecież Bożego Narodzenia nie spędzamy idealnie tak jak w reklamie, w koszulach wypranych w persilach i innych vizirach, z barszczem instant i biovitalem pod choinką. W takim wypadku też wsadziłabym lufę w usta. Zatem po prostu bawmy się dziś dobrze - jedząc kaszankę, gadając z babcią i, dajmy na to, idąc na randkę z kilkusetletnim dębem.

***

A jeśli potrzebujecie podkładu muzycznego pod czułości, oto moja propozycja. Co prawda w tytule jest Christian, a wokalista to Steele, ale zapewniam, będzie o wiele romantyczniej niż u Greya.
https://www.youtube.com/watch?v=3sMALbhJU6M

niedziela, 15 lutego 2015

Walę drinki


Chciałabym, ale biorę antybiotyk, więc przez walentynki popłynęłam na trzeźwo.
Jakoś tak swojsko się poczułam, rysując drugi panel, może tak właśnie wygląda moja podświadomość.


piątek, 14 lutego 2014

Walę w tynki


Wierzcie lub nie, to pomysł mojego brata.

Zastanawiałam się, jaki na serio jest mój stosunek do walentynek, więc przeanalizowałam w myślach dostępne opcje.

  • świętować, bo tak
  • świętować, bo twój partner tego chce i przecież co szkodzi
  • świętować, bo twój partner tego chce, ale w gruncie rzeczy tobie się nie chce
  • świętować, bo każdy pretekst, by się nawalić, jest dobry
  • świętować, bo każdy pretekst, by uprawiać seks, jest dobry
  • świętować alternatywnie - na przykład iść z partnerem oglądać wiewiórki, zwiedzać opuszczone budynki albo zostać w domu i oglądać razem Supernatural
  • świętować alternatywnie vol. 2 - zebrać towarzystwo swojej płci, nastukać się, potem iść buszować po Starym Mieście i bujać się na trzepaku jak banda specjalnej troski
  • nie świętować, bo to faszystowskie, komercyjne święto wpędzające w kompleksy osoby samotne i do tego nakręcające gospodarkę sprzedażą czekolady i pluszaków produkowanych przez wyzyskiwane dzieci z Bangladeszu
  • nie świętować, bo uczucia trzeba okazywać codziennie
  • nie świętować, bo to sztuczne święto z dupy (jak Boże Narodzenie za czasów Piasta, ale szczegół)
  • nie świętować i opluwać jadem wszystko wokół, a w głębi duszy czuć boleść, że i dzisiejsza noc będzie samotną podróżą po Fapolandzie
  • nie świętować, bo za dużo dedlajnów
  • nie świętować, chociaż chcesz, ale twój partner nie chce
  • nie świętować, bo tak.
Po krótkim zastanowieniu stwierdziłam, że poza bujaniem się na trzepaku nic do mnie nie pasuje, bo większość walentynek spędzam u babci.


I specjalnie dla Was piękna pieśń o uczuciach, najbardziej romantyczna i szczera jaką znam.


czwartek, 14 lutego 2013

Walę tynki


Nieważne, czy jesteś już zaręczony, czy może tylko babcia o Tobie pamięta - świętuj Walentynki! Zresztą, i tak Walenty jest patronem epileptyków i ścięto mu łeb, więc kto powiedział, że szczytem kiczu romantyzmu jest kolacja przy świecach? 

Nie wiem, czy się chwaliłam, ale założyłam fanpejdża, dziubaski: https://www.facebook.com/KociKociZabci klikać i szerzyć syfilis miłość!

sobota, 21 lipca 2012

Valentine's Day 2: Revenge of the Cupid


Kupidyn chyba się wkurwił moim walentynkowym odcinkiem, bo dokładnie miesiąc później byłam już w związku. Nie ogarniam.
Wiem, że niczym nowym są komiksy o nerdach, ale my też nerdzimy od wczesnych lat młodzieńczych - nawet graliśmy w te same gry. Sheep rulz.