czwartek, 23 lipca 2015

Jak nie zostałam artystką digitalową

Hu-ha, wróciłam. W międzyczasie zdążyłam zaliczyć sesję, dowiedzieć się, że wykształciłam już naukowy styl pisania, dowiedzieć się również, że wciąż nie wykształciłam dostatecznego poziomu elokwencji, bo na ten komentarz pana profesora odpowiedziałam "bo jestem już stara" (i gdzie ten mój rzekomy talent oratorski, hę?), być świadkiem eksplozji usosa, rozchorować się na tydzień, przeczytać li cztery książki, wywalić Vistę z laptopa (była jakoś tak wgrana, że w warunkach domowych nie dało się jej ruszyć - Toldie twierdzi, że za tyle lat koegzystencji z tym tworem powinnam dostać jakieś odznaczenie od Microsoftu). I niestety, oprócz realnego, wyleczonego dawno choróbska, zapadłam na rysowniczy ból dupska. #nieczujęgdyrymuję

Widzę, że rysuję coraz mniej - wyraźnie sprawia mi to mniejszą frajdę, ale nie dlatego, że mnie to po latach nudzi. Dlatego, że gdy ostatnio zasiadam do rysowania, zaczynam wić się jak piskorz i szukać wymówek, by tego nie robić - jakbym co najmniej miała przed nosem diament wielkości pięści do oszlifowania, a nie pustą kartkę, gdzie mam narysować komiks o raczej małej wartości dziejowej. Jestem na jakimś takim dziwacznym etapie, że przestałam już dawno rysować pokrzywione mangowe ludziki, ale patrząc na swoje bazgroły wydrukowane całkiem profesjonalnie, oprócz umiarkowanej radochy czuję głównie dojmujący wstyd. Żebym jeszcze wiedziała, gdzie kończy się ból dupska, a zaczyna uczciwe rozeznanie w swoich umiejętnościach. (Życzliwy Głosik z Tyłu Głowy dopowiada "...albo ich braku, hehe").

Niezależnie od bólu dupska, mam poczucie, że twórczo to ostatnio zbetoniałam, ściskając w ręku te swoje mazaczki i jednocześnie powtarzając sobie jak mantrę, że w porównaniu do Artystów z Internetów mój warsztat jest równie zacofany jak gospodarka Zimbabwe. Chcąc przełamać twórczy impas, sięgnęłam po ten mój skromny tablecik, kupiłam baterie (wiecie, jak trudno dostać AAAA?), zasiadłam - no i skończyło się to fiaskiem dramatycznym niczym protest pielęgniarek. A nowy tablet jest, delikatnie mówiąc, na razie poza moimi możliwościami. (Życzliwy Głosik z Tyłu Głowy zwrócił mi uwagę, że nie jestem wykształconym grafikiem, więc niepotrzebny mi profesjonalny tablet, i że mam wracać do kredek, najlepiej świecowych.)
Póki co, żeby się rozruszać, rysuję wyuzdane elfy. Ale to nie nadaje się do publikacji.