sobota, 5 października 2013

Akcja emancypacja



Czyli parafraza słynnej myśli Tytusa de Zoo, jedynego słusznego filozofa. Pomysł powstał już jakiś czas temu, jak siedziałam na zajęciach z historii powszechnej XIX wieku, a do jego realizacji zainspirowała mnie gównoburza pod tym komiksem Kiciputka: http://kiciputek.blogspot.com/2013/09/witch-hunt.html. Można uznawać to za swego rodzaju hipsterkę - i nie żebym liczyła na podobnego shitstorma, jestem wszak tylko ubogim rzemieślnikiem.

Zastanawia mnie i zadziwia, że już na samo hasło "feminizm" tak wielu ludzi dostaje ataku agresji połączonej z atakiem czegoś, co można nazwać werbalną sraką. Naprawdę, gdybym była zaangażowaną feministką, bałabym się powiedzieć o tym w szerszym towarzystwie, bo zaraz zostałabym przez obie płcie okrzyknięta niedopchniętą, lesbijską separatystką i ogólnie jawiłabym się jako żeńska wersja Hulka. (Oczywiście, tak być nie powinno, bo moje ideały powinny być ważniejsze niż opinia społeczeństwa głosząca, że jestem tymże Hulkiem.) Może i dramatyzuję, ale wydaje mi się, że gdybym obwieściła, że trzymam dziewictwo do ślubu czy coś w tym stylu, zostałoby to lepiej przyjęte.

No cóż – takie, a nie inne postrzeganie pań które deklarują, że są feministkami, nie wzięło się znikąd – nie wiem, czy transparenty w stylu „Nienawidzimy białych, bogatych mężczyzn” to tak na serio, ale jeśli tak, to pozostaje mi tylko ubolewać nad krętymi ścieżkami ewolucji. Chyba zapomniały, że owszem, sawantki, owszem, marsze, transparenty, wiece - ale zmienić prawo na korzystniejsze dla kobiety mogli wtedy tylko... mężczyźni.

Jednakże - miałam kiedyś okazję studiować artykuły z czasopism wydawanych na przełomie XIX i XX wieku, które dotyczyły kwestii kobiecej. I dzisiejsze argumenty przeciw– po co w ogóle jest feminizm, że to roszczenia takich, co im się w dupach poprzewracało – są niemalże identyczne. Czyli wracamy do korzeni – stąd rysunek taki, a nie inny. 

A jeśli chodzi o to, czy feminizm jest potrzebny czy nie. Chociaż żyję w XXI wieku, zewsząd słyszę napierdalanie w stylu „weź odpuść, facet już tak ma”, „no, chyba za bardzo się przed nim otworzyłaś, a faceci to wolą szczęśliwe kobiety”, „to kobieta powinna dbać, by nie doszło do współżycia”, „nie można na niego naciskać, inaczej się zniechęci”. I to nie są rzeczy, które kierują do nas faceci - tylko my, kobiety, udzielamy sobie takich rad. A przynajmniej ja to słyszę - nie mogę mówić w imieniu wszystkich. Ale odnoszę wrażenie, że istnieje coś w rodzaju wspólnej jaźni i w kobietach dalej pokutuje nieświadomy lęk, że żaden nas (łaskawie) nie zechce, jeśli pozwolimy sobie na… no cóż, na bycie sobą. Mężczyźni - mądrzy mężczyźni - kochają nas za to, że jesteśmy kobietami (i na odwrót), ale co wspólnego z byciem kobietą ma wpychanie sobie w tyłek takich bolców powinności? 
Siedziałam kiedyś na imprezie i chociaż byłam pijana, nawiedziła mnie całkiem trzeźwa myśl – kto i dlaczego wmówił nam, że mamy odwalać jakieś niestworzone cyrki, a słowami znajomej - dosłownie golić do cna mentalne włosy łonowe - żeby ktoś w ogóle chciał nas zapłodnić?

Naturellement, argument, że normalny człowiek się presją społeczną nie przejmuje, jest całkiem sensowny - ale trzeba też wziąć pod uwagę, że bycie człowiekiem to generalnie balansowanie między zachowaniem indywidualności a byciem aprobowanym przez innych - zwłaszcza, jeśli na tych innych nam zależy. A to, że czasem zależy nam zbyt mocno, to już inna sprawa.

Idąc dalej – powtarzanie frazesów w stylu „facet już tak ma" to zwyczajny seksizm. Bo robisz z mężczyzny zwykłego gamonia, od którego nie można wymagać, którego inteligencja emocjonalna mieści się w łyżeczce do herbaty i nic tylko po jajach się drapie. A tymczasem kobieta może sobie jaśnieć jak ta Maryja Zawsze Dziewica, bo mądrzejsza, bo bardziej wyrozumiała. 

Poza tym równość płciowa istnieje - obie płcie są tak samo głupie, a poza tym wszyscy umrzemy. Dziękuję.

7 komentarzy:

  1. Żabencja, a co dla Ciebie znaczy - emancypacja? Czy to słowo ma jeszcze dobrze określony sens? To, że w XXI wieku wierzymy, że "bycie człowiekiem to generalnie balansowanie między zachowaniem indywidualności a byciem aprobowanym przez innych" - że dochrapaliśmy się przekonania o wartości indywidualności - czy to nie jest szczyt emancypacji, na jaką człowiek (dowolnej płci) i społeczeństwo mogą w ogóle mieć nadzieję?
    A żeńska wersja Hulka jest wspaniałą kobietą i błyskotliwą prawniczką, odnoszącą sukcesy tak w życiu rodzinnym, jak w zawodowym:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znaczy dla mnie tyle, co nadanie praw danej społeczności i uwolnienie jej z ucisku innej, jeśli taki zaistniał. Nie tylko kobiety mając na myśli, zwłaszcza że trudno je nazwać grupą społeczną. W kwestii kobiecej 'emancypacja' to już raczej przestarzałe określenie, ale ja to lubię na bieżąco nie być.
      Może i tak? Wydaje mi się, że kwestia indywidualności i jej ocalenia to problem ponadczasowy i nie musi wiązać się z emancypowaniem ('exegi monumentum' i tak dalej), ale jeśli rozpatrywać to tak, że nasze egzystowanie sprowadza się do tego naturalnego balansowania - tu się zgodzę. Chociaż ma to dosyć utopijne brzmienie.
      O masz, zapomniałam o She-Hulku! Bo bardziej miałam na myśli zeźlonego Bruce'a Bannera z różową kokardą we włosach :D

      Usuń
  2. Bardzo rozsądny tekst. Miło czasami odzyskać trochę wiary w ludzką inteligencję :P. Zaraz ktoś (np. mrw :P) wpadnie tu z wrzaskiem ile to kobiet nie dostaje pracy przez bycie kobietami itp... kurde, albo ja siedzę w unikatowo szczęśliwej branży (IT w Gdańsku), albo żyję w błogiej nieświadomości, bo ostatni raz tekst w stylu "trzymaj się tej (chujowej) pracy, bo lepszej nie znajdziesz" do dziewczyny z IT usłyszałem wypowiedziany przez debila z Polibudy... ale ci ludzie są naprawdę bardzo specyficzni i, niektórzy, twardo trzymają się stereotypowego nerd-stylu.

    Ktoś mi w ogóle przypomni jak "powstała" She-Hulk? Ja moją wiedzę z Hulka kończę na fakcie, że był zielony, była łona i, w magiczny sposób, w pewnym momencie się zrobił też szary i on był inteligentny :D. Ale z chęcią poczytam rozwinięcia tego lore :D.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czuję się zaszczycona :D ja też w sumie nie wiem, czy to błoga nieświadomość - słyszę głosy, że często za tę samą pracę kobieta dostaje połowę pensji, albo przegrywa w bitwie na cv - nie mówię, że tak nie jest, ale osobiście się z tym nie spotkałam. Może właśnie od branży to zależy.
      Ja to nawet nie wiedziałam, że zszarzał, tak to jest, jak swą edukację człowiek skończył na dwóch dziwnych filmach, kreskówce z lat 90. i Awendżersach...

      Usuń
  3. Dana społeczność... Polacy nie lubią onych, i dają im odpór. Każdy ma prawo do godnego traktowania, każdy ma prawo do uczciwej konkurencji, każdy ma prawo... to już zakłada wspólny mianownik z rozmówcą, prawda? A tymczasem wyrażenia: "każdy ma prawo, CYKLIŚCI TEŻ!" zawsze w Polsce wywołają odzew "a dlaczego akurat ONI? co oni zrobili dla mnie? gdzie stali cykliści..", i tak dalej. Dyskusje, czy grupa jest uciskana jako grupa (czy to grupa? moja grupa ma gorzej...) trwają zazwyczaj długo, natomiast ucisk konkretnego człowieka zauważamy łatwiej. I tak samo nie rodzi oporu poszczególny "babski rozwój" każdej poszczególnej baby, a emancypacja jako hasło na sztandarach - już może, bo orrrrany ONE czegoś chcą.
    W ogóle... Pan się domaga poszanowania, bo pan reprezentuje heteroseksualnych cyklistów, trzecią klasę średnią... Każdy reprezentuje, zamiast człowieka mamy kilka etykietek, taka narodowa przypadłość. I chociaż często mam ochotę brać w obronę jakieś środowisko - wydaje mi się, że nigdy dość powtarzania w Polsce, że "ja to ja, nie: Polak, Sasza to Sasza, nie: Rosjanin, a Jasza to Jasza, nie: Żyd, a Wartan to nie: Ormianin, to Wartan." Żabencja, winię Cię za to, że obejrzałem kawałek Przedwiośnia, by odkopać ten cytat.
    Hulki: Bruce Banner jest i zielonym, i Szarym Hulkiem. Jego (była, choć to odrobinę skomplikowane) żona Betty Ross jest Czerwoną She-Hulk. Gen. Ross, jej ojciec, do 2008 roku kierował większością obław na Hulka, a potem został Czerwonym Hulkiem. Zielona She-Hulk to Jenifer Walters, kuzynka Bruce'a, której przemianę zapoczątkowała transfuzja krwi (hej, to idealny dawca, z rodziny, ma radioaktywną krew, ale cóż może pójść nie tak?).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś jest w tej naszej sarmackiej jeszcze ksenofobii, ale jeśli i to rozłożyć na czynniki pierwsze - nie jest to taką samą łatką, jaką obdarza się tych innych? I ta dyskusja - czy istnieje coś takiego jak narodowa przypadłość czy charakter, czy wizja tak zwanego typowego Polaka czy choćby typowej niemieckiej urody, czy wyjątek w tej materii potwierdza regułę - może trwać równie długo.
      Trudno się dziwić, że etykietki się mnożą, bo zasadniczo każdy inny to zły i Polaczkiem nie trzeba być, by myśleć w ten sposób. (Przyjmuję winę na siebie z godnością, hehe.) Przykładem zarzucę nie tak wyszukanym jak Przedwiośnie, bo w Czystej Krwi takie przesłanie aż łoi po oczach - paaaatrzcie, jakie to redneckie Amerykany - ale niezmiennie jestem zafascynowana prezentowanym tam poziomem buractwa Luizjany. (Co z kolei prowokuje do dyskusji, czy może nasz kraj jest takim właśnie burackim zagłębiem)
      Natomiast dolę kobiet przypieczętowało nie tylko to, że wobec mężczyzny jest innym, ale też to, że fizjologia przegrała z ekonomią - co miesiąc parę dni wyjętych z życiorysu, a w szerszej perspektywie macierzyństwo. A gdzie tu o intelekcie myślał, jak drewna trzeba było narąbać.
      O kurde, jestem w temacie, jak widać zielona (suchar alert!), nie dość że Hulki to rodzinna spółka, to jeszcze multikolorowa...

      Usuń
    2. Hm. Oprę się, i swoją przygodę z True Blood zakończę na wikipedii. Amerykanie zadziwiająco często w swojej popkulturze - i nie tylko - za to swoje rednectwo przepraszają. Ale nawet w Luizjanie masz Nowy Orlean z prężną sceną i środowiskiem LGBT, którym miasto chwali się w oficjalnych przewodnikach. I nikt nie będzie tam kwestionował prawa kobiety do kariery, do aktywnego i samodzielnego życia.
      A to nie jest wielka metropolia, demograficznie Nowy Orlean to pół Krakowa. Polska ksenofobia to nie łatka, to obserwacja: pokaż mi jedno miasto u nas, w którym postawiona choćby na uboczu tęcza z kwiatów nie zostałaby prędko podpalona. Nie trzeba być Polaczkiem, zgoda, ale gdzie indziej takich miast jakby więcej.
      Zresztą może nie tyle "ksenofobia", co... "ksenoluzja"? Dostrzeganie obcych tam, gdzie ich nie ma? W Luizjanie po pięciu latach od wprowadzenia się do miasteczka jesteś swoja, w Bukowinie będą na Ciebie wołać Przekrzta dziś, kiedy zmarła przed wojną prababka była ostatnią starozakonną w rodzinie. Nie wiem, czy to narodowa wada, którą tłumaczą zabory, Jałta i wzrost Łokietka, nawet nie wiem, czy to koniecznie wada (choć miewa przykre konsekwencje), ot, taki sposób widzenia świata. Różny od innych sposobów, zwłaszcza tych rozpowszechnionych na zachód od nas.
      A czy fizjologia przegrała z ekonomią... hm, są gatunki, w których to samica ma lepiej, nawet nie mam na myśli modliszek. Raczej wszyscy przegrywamy z niejednoznacznym językiem, w którym się znaleźliśmy, i to od niedawna. Nasza kultura rozrywa Was, kobiety, pomiędzy przykazaniem samorealizacji, a cichym dopiskiem "...ale nie za bardzo, bo nie zechcą zapłodnić". Nas z kolei pomiędzy "bądź męskim szowinistycznym macho..." i "...ale czułym i ciepłym". Wszyscy wpychamy sobie w tyłki bolce powinności, to zresztą bardzo zgrabna i uniwersalna metafora (alegoria? symbol? jak Ci się wiedzie na polonistyce?)
      Jednoznaczne wzorce kulturowe byłyby fajne, nie? Jakby każdy facet był Hulkiem (bo nie mogę nie napisać o Hulku), to każda dziewczyna wiedziałaby, czego się po nim spodziewać - Hulk SMASH! - zamiast zastanawiać się: Hulk calls? Hulk mad? Hulk thinks I'm fat? Nie wolałabyś jasno przypisanych - choćby tradycyjnych - ról w społecznościach? Konwenans to wprawdzie gorset - ale często gorset ortopedyczny, bez niego trudno utrzymać pion, nie mówiąc o poziomie. Emancypacja to też wyzwalanie się z takiego gorsetu, z konwencji, ról i sposobów komunikacji. Kosztem niemożliwości dogadania się z innymi. Warto?

      Usuń