Polecam dział Zwierzęta na Allegro -
możecie na przykład kupić tam stado kuców za 87 tysięcy, zakocone samiczki
alpak, ciułałę za 5 tysi, psa za złotówkę, zapowiedź miotu mastifa (tak) i
skunksa. Ogłoszenia w tym kumiksie naturalnie nie są literalnym zrzynem i są
Dziełem Inspirowanym, ale ogólnie that's
the spirit.
Abstrahując od zwierząt, napisałam coś, z czego zrobiło mi się coś na kształt artykułu. Także ostrzegam, tl;dr.
Do napisania poprzedniego
posta pchnęła mnie refleksja po śmierci Lemmy'ego i Bowiego – pisałam
trochę o nich samych, trochę wspominałam moje nastoletnie czasy, gdy byłam
kwasi-brudasem (nie mylić z quasi, to było kwasi, czyli kwaśne dosyć), a trochę
zastanawiałam się, dlaczego muzyce rockowej można napisać już epitafium.
Dzisiaj też trochę zabawię się w Aspirującą Dziennikarkę Muzyczną, ale o ile
ostatnio unosiła się nad tekstem sentymentalna mgiełka, to teraz... no nie
wiem, przypomina to trochę rzut kamieniem między oczy.
Pierwej – mała dygresja, ale taka,
co to stanie punktem wyjścia. Na pewno spotkaliście się z syndromem martwej
gwiazdy, i nie mam na myśli malowniczego wybuchu supernowej; myślę o tym
pierdolcu neuronów, jaki zazwyczaj powstaje po śmierci kogoś znanego i
przemożnym imperatywie obcowania z twórczością umarlaka – przynajmniej przez
parę dni, zanim wrócimy do stanu pierwotnego, gdzie dany umarlak za życia nic a
nic nas nie interesował.
Z jednej strony wydaje się to
naturalne, bo gdy ktoś odchodzi, pragniemy oddać komuś hołd, choćby malutki,
choćbyśmy słabo tego kogoś znali; przez chwilę robi się jakby ciszej, przez
chwile wzrok sięga dalej, bo każda śmierć to wyrwa w rzeczywistości.
Jednakże – poczucie majestatu śmierci ma krótki żywot, bo ostatecznie robi
się z tego dobry zgon jak każdy inny, którym pożywią się tabloidy i oficjalne
fanpejdże śmierci nabijające oficjalne rekordy lajków. (Przykład: parę dni
temu muzycy z Viola Beach, dość świeżego zespołu indierockowowego, mieli wypadek
samochodowy – i żaden z nich nie przeżył. W parę godzin na ich
fanpejdżu przybyło kilka tysięcy lajków.) Czasem jeszcze Tró Fani
oburzają się, że oni delikwenta znają od pierwszego demo nagranego w piwnicy
dziadka, a populus garnie się do ich ukochanego artysty tylko przez sensację
wywołaną jego odejściem; ale czasami to zwykła przyzwoitość każe zamknąć japę i
przeglądarkę. W końcu to nie my, wielbiciele i hejterzy, mamy tu najciężej,
tylko ci, dla których nasz nieżyjący już bohater był członkiem rodziny i przyjacielem.
No dobra, tytułem wstępu przynudzam,
bo i mnie dopadł mnie syndrom martwej gwiazdy. Do tej pory żyłam chyba pod
kamieniem, bo nie zdawałam sobie sprawy, jaki David Bowie jest fantastyczny. To
musiał być naprawdę ciężki kamień, bo jak wspominałam, miałam koleżankę, która
była jego fanką, dla tej koleżanki zdarzyło mi się parę razy rysować Króla
Goblinów, kiedyś napisałam też opko, gdzie wybiegający z budki telefonicznej
Ziggy odegrał całkiem istotną rolę,
wsadziłam go też do komiksu o Hot Space,
czyli o płycie, której wszyscy nienawidzą, no i jakby nie było, totalnie
lubiłam jego niektóre kawałki i baunsowałam do Next Day. Jego postać była po prostu oczywista, i dopiero po
jego śmierci zdałam sobie sprawę, że o tym oczywistym człowieku nic nie wiem.
No a teraz kompulsywnie zajeżdżam Let's Dance, Ziggy'ego Stardusta, Low i Heroes, zajeżdżam winyla z Dancing in the Street,
zasadniczo przestałam liczyć, ile razy obejrzałam wykonanie Starmana z Top of the Pops, obejrzałam Człowieka, który spadł na ziemię i Labirynt, no i chyba czas przeczytać jakąś biografię. Syndrom
przebiega gwałtownie, ale jestem dzielna jak mój brat, co to zaczął słuchać
Misfitsów tylko
dlatego, że kupił sobie z nimi koszulkę. Mam do tego wrażenie, że
wszystkie te płyty są dziwnie znajome, jakbym wróciła do nich po latach. No i
nie powiem, żeby syndrom przebiegał boleśnie, bo David w każdym wieku był
pięknym, charyzmatycznym mężczyzną – te kości policzkowe, słodki
Jezu w morelach – i możemy się tylko cieszyć z możności podziwiania
wspaniałego stworzenia bożego w Człowieku,
który spadł na ziemię, a i obcisłe legginsy Króla Goblinów też
jakoś tak wywołują uśmiech. Ale abstrahując od legginsów – jeśli coś sprawia,
że się uśmiechasz, to dobrze. Nieważne, czy robisz to od lat, czy od miesiąca.
Słynne legginsy, rycina poglądowa |
Miałam ja sobie taką watę cukrową w głowie, gdy baunsowałam do Blue Jean, ale
syndrom martwej gwiazdy to nie tylko te słodkie peany na czyjąś cześć i
nabijanie lajków – to też wyciąganie brudów wprost z galaktyki Kurvix
już kilka dni po śmierci: otóż w polskim internecie tego nie ma, ale w
zagranicznym roi się od artykułów, postów i dyskusji, które w formie gently reminder informują, że Bowie
to gwałciciel.
Poszukałam
informacji na ten temat – głównie z powodu ponurej ciekawości, ale nie przeczę, że jakiś emocjonalny naddatek był tu obecny. I znalazłam więcej niż chciałam – i to jest
początek opowieści właściwej.
Pamiętacie incydent z rekinem? Jego
udziałem jest ta strona rock'n'rolla, która dla samych zainteresowanych
jest na porządku dziennym, a dla zwykłych zjadaczy chleba jest raczej
kwaśna. Groupies były, są i będą, nikt się temu specjalnie nie dziwi, a w
latach siedemdziesiątych ich występowanie było równie naturalne, jak to, że
gwiazdy rocka wtedy miały status bogów na ziemi. Do tego kultura erotyczna tamtych
lat jest już dla nas praktycznie nie do wyobrażenia – wbrew pozorom, nasza
epoka jest potwornie konserwatywna. W okresie między wynalezieniem pigułki
antykoncepcyjnej a odkryciem AIDS nikt nie zajmował się dekupażem, nie wypiekał
orkiszowych ciabat i nie uczył się układania serwetek na ślubny stół - ludzie wciągali kokainę po kiblach, a robienie loda swoim gościom było
równie oczywiste jak podanie im ręki. Również nasz bohater w tamtym okresie
sobie nie żałował, i to za wzajemnym przyzwoleniem pierwszej żony Angie - wedle plotek
tworząc z Jaggerem malowniczy trójkąt. Promiskuityzm pod szyldem hipisowskiej
wolnej miłości był na porządku dziennym i nikogo nie dziwiły dziewczyny, które
dojmująco chciały przespać się z Robertem Plantem, Keithem Richardsem czy Iggym
Popem; w pewnym sensie była to alchemiczna równa wymiana: ja ci daję seks, ty
mi dajesz możliwość kolejnego podboju. I powiem szczerze, aż tak bardzo im się nie dziwię, gwiazdy rocka lat siedemdziesiątych były bardzo pociągające.
Troszkę
można się rozmarzyć, myśląc o latach siedemdziesiątych jako o dekadzie
nieograniczonych możliwości, ale te nostalgiczne nastroje toczy całkiem poważne
raczysko.
Pociągająca gwiazda rocka, rycina poglądowa. Roślina do tego zachował swój młodzieńczy, rozbrajający urok, choć dobija już do siedemdziesiątki |
Podówczas w Kalifornii szczególnie
popularne były baby groupies –
dziewczyny, które rozbijały się po nocnych klubach Los Angeles w poszukiwaniu
wrażeń, i które naprawdę były baby:
najczęściej miały po 13-16 lat, czasem nawet 12. Ich niekwestionowaną królową
była Sable Starr: dziewczyna miała stracić dziewictwo z gitarzystą Spirit, gdy
miała dwanaście lat, a w wieku lat trzynastu prowadzać się z Iggym Popem; jej
jedenastoletnia siostra również wówczas się z nim prowadzać. Dobrze
przeczytaliście, jedenastoletnia.
Sable Starr i Iggy Pop, rycina poglądowa. Do tej pory znałam
to zdjęcie z doklejoną głową Bowiego w miejsce głowy Sable
|
Te nimfetki, ostro wymalowane,
wyzywająco poubierane, miały być szczególną atrakcją muzycznej sceny Los
Angeles i im poświęcony był w dużej mierze magazyn Star. Na jego łamach Sable chwaliła się,
że zaliczyła między innymi Popa, Jaggera, Roberta Planta, Roda Stewarta,
Alice’a Coopera – i Bowiego. Cóż, każdy, niezależnie od płci, chciałby uprawiać seks z Jaggerem, a w bycie groupie wpisany jest topos mitomaństwa – jasne, ale fantazje o Stonesach sobie, a
rzeczywistość sobie. Ta żulerska gazetka chciała być bardzo groovy i literalnie zachęcała dziewczyny
do tego, aby przestały być „nieśmiałe i zarumienione”, a stały się „odważnymi,
nowymi kobietami w odważnym, nowym świecie” i zawierała ryczące nagłówki o
między innymi o treści „Będziesz seksualną niewolnicą!” Na szczęście jej żywot
był bardzo krótki, ale baby groupies dalej
miały się świetnie i okupowały hollywoodzkie Sunset Strip.
Żulerska gazetka, rycina poglądowa |
Jednak naszą właściwą bohaterką jest
przyjaciółka Sable, Lori. Ta miała spotkać Bowiego w jednym z klubów
Sunset Strip, który to Bołi od razu miał ochotę zabrać ją do hotelu. Odmówiła,
gdyż nie była gotowa na jego majestat, no i była wciąż dziewicą (ostatnią w
szkole), jak często podkreśla w wywiadach. Jednak parę miesięcy później, gdy
Bołi wrócił do miasta, stwierdziła, że olać dziewictwo, olać pracę domową, i
skończyło się na tym, że wylądowała w hotelu z nim i jego japońskim kimonem – i
tam z najwyższą czułością David miał ją rozdziewiczyć. A działo się to w roku
1973 – Bowie miał wtedy dwadzieścia sześć lat, Lori niespełna piętnaście. „Kto
nie chciałby stracić dziewictwa z Davidem Bowie?” dodaje w wywiadzie, szczęśliwa
jak mało kto. Ale… nie widziałaś w tym nic złego?, pytają jej rozmówcy. Nie, to
było cudowne doświadczenie; czuła się wtedy dorosła, no i pracowała już jako
modelka. Poza tym, to były zupełnie inne czasy.
Zaraz, zaraz, ja kojarzę to nazwisko,
kojarzę tę twarz. O szlag, jęknęłam ponownie, choć bardziej cenzuralnie. To jest ta czternastoletnia kochanka
Jimmy'ego Page'a, którą miał porwać do hotelu i pod kluczem uprawiać z nią
seks, gdy ta miała 14 lat. Ta sama, o której czytałam w Młocie Bogów. Ta
sama, która z rozanieleniem opisywała biegłość Pejdża w posługiwaniu się
pejczem w łóżku. I która teraz twierdzi, że swój kwiatuszek oddała Bowiemu, a
niedługo potem Dżimi osobiście zadzwonił do niej do domu, w parę tygodni
później zaczęła imprezować z Zeppelinami, a potem zakochała się w naszym
bohaterze gitarowym, gdy menager Peter Grant wywiózł ją do jego pokoju
hotelowego. Ach, jak ten Dżimi ją kochał, zanim porzucił ją dla pełnoletniej
Bebe Buell.
(Potem Bebe porzuciła go dla Stevena Tylera. Generalnie Liv Tyler nie wzięła się znikąd.)
(Potem Bebe porzuciła go dla Stevena Tylera. Generalnie Liv Tyler nie wzięła się znikąd.)
Jimmy Page i Lori Mattix, rycina poglądowa
|
Pełnoletnia Bebe Buell, ale z Iggym Popem |
Pęd ku wiedzy tak mnie uniósł, że
spędziłam trochę czasu na weryfikacji tych faktów – i niby sporo się zgadza, akurat Bołi był
wtedy w trasie po USA, i gdyby nie błędy w datach na zdjęciach w Getty Images,
które przedstawiają Lori i Sable imprezujące z Zeppelinami, to w zasadzie
byłaby ta marzycielska historia prawie wiarygodna. Prawie, bo sama
zainteresowana parę razy ją zmieniała – chociażby nazwisko delikwenta, który miał ją pozbawić kwiatuszka; w jednym wywiadzie twierdz, że był to Page, bowiem zadzwonił do niej i kazał jej przyjechać (pono widział jej zdjęcia i chciał skosztować tego niedojrzałego owocu). (Cool story, sis.) Historyjka o porwaniu została sprzedana światu przez Richarda Cole’a, tour managera Zepów, który miał ambicję obsmarować ich jak tylko się da. Ale choć Page wyrzucił Młota bogów przez okno do rzeki, nie dowodzi to przecież, że to nieprawda.
To ten człowiek dał światu wspaniałe opowieści o pieprzeniu dziewczyny rekinem,
batożeniu groupies, porywaniu małoletnich do hotelu, przebieraniu się w damskie łachy
i straszeniu Steviego Wondera, zachęcaniu psa do odbycia stosunku z panienką oraz
o grupowym seksie w wannie pełniej fasoli z puszki. Richard Cole i Roślina, rycina poglądowa
|
Brzmi to wszystko jak rozpasana fantazja, ale jakiś swąd pozostaje.
Pewnie, To Były Inne Czasy, a w tym środowisku
dobieranie sobie nieletnich „partnerek” było na porządku dziennym: Elvis i
14-letnia Priscilla, Jerry Lee Lewis i jego 13-letnia kuzynka Myra Gale Brown
(a gdy miał 14 lat, poślubił siedemnastolatkę), Steven Tyler i 14-letnia
groupie Julia Holcomb, Plant i niejaka Audrey Hamilton, która wyglądała
bardziej jak jego dziecko, a nie kochanka, Ted Nugend i 12-letnia Courtney
Love, Sonny i Cher, którzy się poznali, gdy ta miała 16 lat. Sami też wcześnie zaczynali – na przykład
Anthony Kiedis i Slash inicjację seksualną przeżyli w wieku 12 lat. Slash przespał się z koleżanką z bloku i potem się jeszcze do niej wprowadził, a Kiedisa rozparówczyła osiemnastoletnia prostytutka, którą, jak dobrze pamiętam, załatwił mu tatuś.
Slash robił w swoim życiu rzeczy prawie tak samo dziwne jak Ozzy; na przykład nagi i zakrwawiony biegł przez całe pole golfowe, bo w hotelu tak się naćpał, że wydawało mu się, że gonią go małe czarne stworki. Potem schował się w schowku na miotły, skąd policja wyciągała go siłą |
Ale powszechność zjawiska nie
oznacza, że można uznać to za coś dobrego i akceptowalnego. Bo to
kiepski motyw, gdy małoletnia dziewczyna, tak naprawdę jeszcze dziecko, uprawia
seks ze starszym facetem, gdzie wokół leje się alkohol, krążą dragi i nawet jeśli
ktoś przytomnie zauważy, że trzynastolatka nie powinna siedzieć w klubie nocnym
ubrana w lateks, to nie zadzwoni na policję, bo jest zbyt spizgany. Nie udawajmy też, że nastolatki w ogóle nie uprawiają seksu. Jednak istnieje coś takiego, jak wiek zgody – minimalny wiek, w którym zgoda na seks
uznana jest za w pełni świadomą i ważną prawnie. U nas to 15 lat, ale w USA
zależy to od prawa stanowego – w Kalifornii to 18 lat. Zatem, jeśli to wszystko prawda,
ktoś tu popełnił przestępstwo. W świetle tamtejszego prawa – gwałt.
I całkiem istotne, archetypiczne
pytanie ciśnie się na usta – gdzie byli rodzice? Otóż wedle opowieści, Jimmy’ego
miało ruszyć sumienie (a jednak różowe lata siedemdziesiąte nie oczadziały wszystkich
kompletnie) i rozmówił się z matką Lori.
Mamusia się zgodziła na ich związek, bo była zachwycona konceptem, że jej córka będzie z
bogatym, wpływowym muzykiem, zupełnie jak Priscilla Presley. A wnioskując po
tym, ile małoletnich groupies gnieździło się w klubach i że nikt nie robił z
tego jakiejś tajemnicy, to odpowiedź brzmi – rodzice mieli bardziej niż wyjebane.
Dlatego wydaje mi się, że wszyscy w jakimś sensie padli ofiarą Tamtych Czasów;
nawet jeśli oficjalnie zakazane było (i jest) obcowanie płciowe z nieletnimi,
ciche przyzwolenie społeczne zrobiło swoje. I nie wszystkie dziewczyny tak jak
Lori wyszły z tego trybu życia bez szwanku na ciele i duszy… o ile oczywiście
Lori nie kryje Pejdża, opisując to porwanie jako „totalnie romantyczne”.
Gdzie byli rodzice, rycina poglądowa. Od lewej Sable, Robert Plant, jakieś randomy, John Bonham i Lori |
Ale wiecie, co mnie naprawdę wkurwia
i dlaczego w ogóle zachciało mi się o tym pisać? Reakcje ludzi na tę rewelację.
Jedni w ogóle wzruszają ramionami, dlaczego mamy się przejmować, że czterdzieści
lat temu ktoś wydymał chętną ku temu nastolatkę; jeden komć ogłosił prawdę
objawioną, że u niego w szkole to było normalne, że piętnastolatki sypiają z
dwudziestolatkami, po przecież dziewczyny wolą starszych facetów. A problem
wcale nie zniknął, gdy skończyły się różowe lata siedemdziesiąte – Bill Wyman,
mając prawie pięćdziesiątkę, w latach osiemdziesiątych spotykał się z
trzynastoletnią Mandy Smith, po raz pierwszy przespał się z nią, gdy miała 14 lat i ukrywał ich
związek do chwili, gdy skończyła 18 lat i gdy ją poślubił – w 1989 roku.
Niezbyt się z tym ukrywał, a policja podobno przyjęła postawę „I’m totally okay with
dis”. Nie no, luzik.
Luzik, rycina poglądowa |
Bywają też głosy, które wyzywają te dziewczyny od szmat. Pamela des Barres, czyli słynna groupie Miss Pamela, ma na to jedną odpowiedź: „Tak bardzo mi przykro, że ty nie spałaś z Mickiem Jaggerem, a ja tak”. Także zabrała głos w sprawie Lori, pisząc, że groupies doskonale wiedziały, czego chcą, a Bowie nie powinien być wobec tego szkalowany; drażnią ją te feministyczne głosy wmawiające jej, że zachowywała się jak wór na spermę. Pytanie tylko, czy piętnastolatki (i młodsze dziewczyny) rzeczywiście wiedzą, czego chcą, zwłaszcza w sferze seksu. Do tego Pamela, w przeciwieństwie do Lori, jasno podkreśla, że wie, że w świetle prawa to, co robiła ona i inne małoletnie groupies, nazywane jest gwałtem.
Pamelcia z Robsonem - kiedyś i najwyraźniej całkiem niedawno |
Przeczytałabym, ale boję się okładki |
Niezależnie od tego, Polański kojarzy się statystycznemu Polakowi z dobrymi filmami i gwałtem na trzynastolatce, a kolesie, którzy w tym samym okresie napychali dziewczyny zdechłymi rybami, kojarzą się tylko z dobrą muzyką. Ale widać trzeba umrzeć, by takie opowieści wybiły na światło dzienne. Widocznie to, czy małoletnia dziewczyna chce albo nie chce, stanowi wielką różnicę; argument równi pochyłej w tym miejscu sam ześlizguje się ku temu, że no przecież od wieków mężczyźni pojmowali za żony 12-, 13-latki, które w poprzednich wiekach, w odróżnieniu od współczesnych nastolatek, były już dojrzałe płciowo. Argumenty sięgające czasów, gdy ludzie żywo zastanawiali się, ile diabłów zmieści się na główce od szpilki, to znakomite argumenty.
W ostatecznym rozrachunku siedzę na kamyczku przemyśleń i niezbyt wiem, co z tą świeżo zdobytą, niesamowitą wiedzą zrobić. Muzyka tak zwana rozrywkowa jest moim hobby odkąd skończyłam cztery lata i gdzie zamiast bajek oglądałam teledyski Red Hot Chili Peppers, Jacksona i Queen. Wielu z tych muzyków to moje pierwsze nastoletnie miłości, a dziś jedną z moich ulubionych rozrywek jest chodzenie do sklepów płytowych i śpiewanie piosenek z płyty, którą akurat mam w ręce. Może nie jest to kaliber Lance'a Armstronga, który z bohatera ogółu przeistoczył się raptownie w smętnego oszusta; ale o ile bieganie nago po polu golfowym, wjeżdżanie limuzyną do basenu i rzyganie do garnka z weselnym gulasze w wydaniu słynnych rokmenów jest nawet zabawne, to uwodzenie trzynastolatek już nie. Kiepsko po prostu dowiadywać się takich rzeczy o ludziach, których może nigdy się nie spotkało, ale których się zwyczajnie lubi i którzy potrafią być wielką inspiracją.
Smutny Bołi na koniec |
Tak zwana szumnie bibliografia:
- plus pieprzony Młot Bogów (gdzieś go wsadziłam i nie mogę znaleźć, to sobie różne rzeczy przypominam)
- mój brat (bo nie pamiętałam dokładnie, jak to było z tym polem golfowym)
- mój brat (bo nie pamiętałam dokładnie, jak to było z tym polem golfowym)
- a zdjęcia także z Pinterestów i innych Guglów