czwartek, 25 grudnia 2014

Zdrowych wesołych


Wesołych, mlekiem i miodem płynących, rodzinnych, leniwych, podnoszących na duchu Świąt bez obrzucania się talerzami i umęczonego karpia na stole!

Wydostałam się spod kartonów i jest to oficjalnie pierwszy kumiks urodzony w nowym mieszkaniu. To znaczy i tak za pół roku znowu się przeprowadzam i znowu przywalą mnie kartony, ale póki co wpadam w błogostan, bo tu jest cicho, zielono, ptaszki śpiewają, nie ma dresów i nie przyjeżdża policja raz na miesiąc. Jak się mieszkało w bloku z płyty na granicy z dzielnicą robotniczą, to się teraz wszystko wydaje takie piękne.

Dla niewtajemniczonych - Vincent alias Wincenty* i Wiktoria to dwoje bejów, których wymyśliłam jeszcze w czasach liceum. Wicek to wampir urodzony gdzieś w 1853 roku, który nie ogarnia rzeczywistości, a człowiek Wikta to prawie 30-letni żydowski leming. W wydaniu świątecznym te dwa miśki wystąpiły też tu: [klik]Ich literackie odpowiedniki, nie ukrywajmy, trącają trochę opkowymi postaciami**, ale jak ostatnio przeczytałam tę moją 200-stronicową epopeję, to uśmiechnęłam się bardziej z rozczulenia niż zażenowania (choć i to się zdarzyło). Mam ambicję trochę ich podrasować i potuptać w stronę realizmu magicznego lub recepcji romantyzmu, ale póki co niech kiblują w komiksach.

* Bo umówmy się, wsadzenie w postgalicyjskie lasy faceta imieniem Vincent trochę trąca. Aczkolwiek tak dostał na chrzcie, bo jego stary był Szwabem.
** Analiza strukturalistyczna dzieła literackiego oraz zwyczajna miłość własna nie pozwalają mi stwierdzić, że jest to na poziomie przeciętnego internetowego opcia. Albo książki Ja, diablica, która jest oficjalnie najgorszą przeczytaną przeze mnie pozycją. Grey to przy tym pikuś, crois-moi.


W sercu mam jeszcze wiele niewypowiedzianych słów, ale właśnie jedzenie mnie woła. I jeszcze raz Wesułych Świunt, a na zakończenie zajawka cuda, które ostatnio znalazł Humbaczek.