środa, 8 października 2014

Na fali


(Wierzcie lub nie, ale mój brat miał wielki wkład w ten komiks.)

Nie wiem, o co chodzi, ale w tym roku co chwilę jestem bombardowana (głównie przez fejsa) informacjami o tym, że ktoś właśnie się zaręczył, ożenił albo spodziewa się potomka - czy to moi znajomi, czy znajomi znajomych, bardzo odlegli krewni-i-znajomi-Królika, a nawet przypadkowi ludzie w autobusie. Coś się nieśmiało zaczęło w zeszłym roku, ale to właśnie w 2014 fenomen ten przyjął rozmiary iście gargantuiczne i taki wesoły marynarzyk jak ja przestał już dawno ogarniać. Wydaje mi się po prostu, że sędziwy wiek 24 lat jest czasem, gdy większość moich bardziej rozgarniętych rówieśników kończy studia i kontynuuje dalsze układania sobie życia. (Wybacz mi ojcze, ale nie znoszę tego zwrotu.)

W tak zwanym międzyczasie szperałam po różnych dziwnych forach i tam to dopiero się przeraziłam. Nad większością wypowiedzi tamże krąży niczym widmo komunizmu nieubłagany imperatyw: po przekroczeniu pewnego wieku kobieta MUSI wyjść za mąż. Założenie to nie opierało się bynajmniej na szczerym pragnieniu trzymania ręki tego jednego mężczyzny, póki ręka ta nie pomarszczy się i nie zeschnie - nie, tylko na samej chęci bycia czyjąś żoną, bo głównym elementem tych dyskusji były porady, jak nakłonić (sic!) partnera do małżeństwa. Nawet jeśli on kategorycznie tego nie chce albo ewidentnie swojej partnerki nie szanuje, co same zainteresowane szczerze czasem przyznawały.

Wydawało mi się, że wyszliśmy już z XIX wieku i małżeństwo już niekoniecznie jest najgodziwszą drogą kobiecego rozwoju, a brak mężczyzny w życiu nie jest równoznaczny z hańbą, wyrośnięciem haczykowatego nosa oraz finalnym rozjechaniem przez omnibus. Jednocześnie nie chcę fetyszyzować stanu wolnego i dorabiać jakiejś szczególnej ideologii do bycia singlem. Oba stany są czymś, co po prostu zdarza się w życiu, albo po naszej myśli, albo wbrew naszej woli, cóż.

Tylko jakoś przeraża mnie myśl takiego imperatywu zamążpójścia, który mógłby mnie kiedyś dopaść tylko dlatego, że jako jedyna z otoczenia zostałabym niezamężna, że jestem już w takim a takim wieku, że pewnie wybrzydzam, że pewnie coś ze mną nie tak - albo jeszcze gorzej, myśleć o ślubie z kimś, co do kogo nie jestem przekonana, sądząc, że lepsze to niż samotność; i mało byłoby w tych rozważaniach kogoś, z kim mogłabym rzeczywiście pragnąć się pobrać.
Młoda jestem, mam jeszcze trochę czasu na idealizm.

Gadałam o tym wszystkim ze znajomą i jej komentarz był taki.




P.S. Wyrażenie 'wyjść za mąż' znaczy tyle, co 'iść za mężem' i chodzi o to, że kobita miała niegdyś zostawić wszystko i wejść za tym mężem do nowej rodziny. Etymologia jest fajna, nagle się dowiadujesz, że mężczyzna jest rodzaju żeńskiego - ta mężczyzna, czyli zbiorowisko mężów - a kobieta to ta, co robi przy chlewie. 
P.S.2 Gdyby ktoś był ciekaw, dlaczego Żabci jest Koci, dlaczego zbieram wszystko z ziemi i co robię w czwartkowe popołudnia, to popłynęłam z dziwnym prądem i założyłam sobie aska. Linkacz na samej górze.